Komentarz
Wspólny interes
Paweł Lisicki
Po spotkaniu liderów partyjnych prezes Jarosław Kaczyński stwierdził, że
„zaczął się dialog polityczny” i że „była to rozmowa, a nie wojna”.
Nawet jeśli to prawda, to tylko naiwni mogliby uznać, że jesteśmy blisko
przełomu i lada moment nastąpi kompromis. Z drugiej strony nie można ani
tych słów, ani samego spotkania deprecjonować. Są wprawdzie, a może jest
ich nawet większość, komentatorzy, których cechą charakterystyczną jest
całkowita odporność na fakty. Dla nich każda propozycja, pomysł i ruch
Jarosława Kaczyńskiego musi być przejawem jego złej woli, podstępu i
wyrachowania. Podobnie jak działania opozycji mają być podyktowane
troską o demokrację, prawo i konstytucję. Jeśli jednak przez chwilę
spojrzeć na obecny konflikt z dystansem, to łatwo zauważyć, że obu
stronom powinno zależeć na jego zakończeniu.
Jeśli
chodzi o PiS, to powody są oczywiste. Pierwszym jest narastająca presja
USA i Unii Europejskiej. Wygląda na to, że obecny rząd – czy to dlatego,
że ma za mało środków, czy też dlatego, że nie potrafi się nimi
posługiwać – nie jest w stanie przekonać znaczących polityków Zachodu co
do tego, że nie przeprowadza w Polsce zamachu na demokrację. Kolejne
debaty, rezolucje, wyrazy zaniepokojenia i troski muszą mieć wpływ na
postrzeganie Polski. Gorszy wizerunek może w konsekwencji przynieść
realne, negatywne konsekwencje. Po drugie, eskalacja konfliktu może
doprowadzić do swoistej dwuwładzy w państwie. Kiedy zapytałem o to
Jarosława Kaczyńskiego, ten odpowiedział, że to wizja zbyt radykalna.
Nie sądzę. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której
sądy powszechne zaczną odwoływać się do orzeczeń Trybunału nieuznawanych
przez rząd. Co wtedy? Prowadziłoby to do zachwiania prawomocności
działań państwa.
Jednak osiągnięcie kompromisu wydaje
się leżeć także w interesie opozycji. Jej coraz bardziej histeryczne
protesty faktycznie przyczyniły się do wzrostu liczby negatywnych opinii
o Polsce. Tylko co z tego? Gdyby dziś doszło do przyspieszonych wyborów,
opozycja – zarówno PO, jak i Nowoczesna – przegrałaby je z kretesem.
Ciągłe zabieganie o wsparcie Zachodu nie tylko jest moralnie dwuznaczne
i ociera się o zdradę stanu, lecz także jest mało skuteczne. Podobnie
nie wiadomo, co miałyby przynieść dalsze demonstracje. Są wprawdzie
antypisowscy fanatycy pokroju Tomasza Lisa, którzy marzą o Majdanie w
Warszawie, jednak ich liczba systematycznie spada. Na razie na
konflikcie najwięcej zyskał Komitet Obrony Demokracji i wydaje się, że
tylko jemu może odpowiadać dalsza eskalacja konfliktu. Nie znaczy to
oczywiście, że kompromis musi zostać osiągnięty. Jest to tak naprawdę
spór o demokrację i o to, kto jest w Polsce suwerenem. Czy zwycięstwo
wyborcze daje mandat do rządzenia, czy tylko do administrowania
państwem? Obecna konstytucja, która cieszy się takim uznaniem prawników,
prowadzi do faktycznego blokowania i znoszenia się nawzajem różnych
władz, tworzy i utrzymuje system wielkiej niemożności. Najlepszym
wyjściem byłaby jej zmiana, w tym także ograniczenie roli politycznej
Trybunału. Czy jednak polska klasa polityczna do takiej zmiany dojrzała?
To pozostaje pytaniem otwartym. © ℗