Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W RZECZY SAMEJ

Superwicepremier Morawiecki

Paweł Lisicki

Z dużej chmury mały deszcz – chciałoby się powiedzieć, komentując zmiany w rządzie premier Beaty Szydło. Odejście Pawła Szałamachy po tym, jak jego resort przygotował wadliwą ustawę o podatku od sklepów wielkopowierzchniowych, było rzeczą wysoce prawdopodobną. Trudno też uznać za niespodziankę wzmocnienie Mateusza Morawieckiego, choć zakres jego władzy – wskutek zmian stał się osobą odpowiedzialną za całość polskiej gospodarki – robi wrażenie.

Być może najbardziej zaskakująca była informacja o powierzeniu w rządzie stanowiska ministra do spraw równouprawnienia Adamowi Lipińskiemu. Zważywszy na to, że wcześniej się tym nie zajmował i niewiele wiadomo o jego zaangażowaniu na rzecz równości, można dostrzec w tej nominacji swoisty dla Jarosława Kaczyńskiego zmysł humoru.

Co z tej całej burzy wokół rekonstrukcji wynika na przyszłość?

Po pierwsze i najważniejsze, Beata Szydło pozostała premierem. Nie spełniły się przepowiednie tych, którzy spodziewali się, że zastąpi ją czy to sam prezes PiS, czy Mateusz Morawiecki. Najwyraźniej obecny układ, z Beatą Szydło jako osobą od zarządzania i administrowania, szefowi PiS odpowiada. Dobrą stroną tego rozwiązania jest to, że ewentualne wpadki i potknięcia urzędników nie obciążają Jarosława Kaczyńskiego, który zachowuje czyste konto. W sytuacji kryzysu, nagłego zachwiania się poparcia może przejąć ster rządów i ogłosić nowe otwarcie. Jest recenzentem i sędzią rządzących. Wadą jest to, co zawsze obciąża każdy niezbyt przejrzysty system podziału odpowiedzialności i kompetencji – dublowanie się funkcji lidera formalnego i prawdziwego pociąga za sobą wzrost siły wzajemnie konkurujących frakcji. Każda z nich powołuje się na dostęp do ucha nieformalnego przywódcy i każda może zabiegać o jego uznanie. W dłuższym czasie prowadzić to może do osłabienia premiera, a w rezultacie władzy całej formacji rządzącej.

Te kłopoty mogą być jeszcze większe, bo oprócz dwóch ośrodków władzy – wokół pani premier i lidera PiS – pojawił się trzeci. Wicepremier Mateusz Morawiecki zdobył teraz pozycję równą niemal samej pani premier. Co więcej, cieszy się on publicznym poparciem Jarosława Kaczyńskiego, skupia w swoich rękach nie tylko dość enigmatyczne kompetencje ministra rozwoju, lecz także kluczowe ministra finansów oraz kieruje komitetem ekonomicznym Rady Ministrów. Żaden inny minister po 1989 r. – z wyjątkiem premierów – nie miał takiej władzy w rządzie. To oczywiście dobrze, jeśli owa władza przełoży się na realizację planów i projektów gospodarczych. Wreszcie „plan Morawieckiego”, wyśmiewany przez krytyków, którzy widzieli w nim raczej zbiór haseł niż projekt gospodarczy, nabierze kształtów, wreszcie będzie można go naprawdę ocenić. Jednak z punktu widzenia skuteczności zarządzania sytuacja, w której obok pani premier jest dorównujący jej władzą wicepremier, a nad nimi lider partii, który sam władzy bezpośrednio nie sprawuje, niesie w sobie duże ryzyko. Może to oznaczać wzajemną kontrolę i równowagę różnych grup interesów, lecz także wzajemne blokowanie, a nawet, w wersji skrajnej, chaos.

Trzeba mieć nadzieję, że to tylko czarny scenariusz, że zamiast niego zrealizuje się inny, ten, który będzie spełnieniem wizji wicepremiera Morawieckiego. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań