Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W RZECZY SAMEJ

Trzeci szereg cieni

PAWEŁ LISICKI

Cały zeszły tydzień, co zrozumiałe, wszyscy komentatorzy i znawcy zajmowali się podsumowaniem 12 miesięcy rządów premier Beaty Szydło. Jedni lali strumienie lukru, inni pomyj, tak to już nasz świat jest urządzony. Pod koniec owych dni chwały lub klęski obudziła się Platforma Obywatelska i ogłosiła skład swego, powiedzmy, gabinetu cieni. Tylko że pomysł ten, pozornie dobry, przy bliższym przyjrzeniu się jest kolejnym znakiem słabości.

W większości sondaży PO znajduje się na trzecim, a nie drugim miejscu. Gabinet cieni to instytucja charakterystyczna dla systemów, w których dominują dwie partie, tak jak choćby w Wielkiej Brytanii. Wyborca, któremu nie podoba się władza jednej partii, pyta, co zrobiliby jej oponenci, i dostaje czytelną odpowiedź w postaci zespołu ministrów cieni. Jednak jaki sens ma powoływanie takiej grupy, kiedy z góry wiadomo, że dana partia, tak jak to jest w przypadku PO, żadnych szans na samodzielne rządy nie ma? Ogłaszanie gabinetu zrzeszającego cienie trzeciego szeregu wydaje się ideą dość karkołomną. Tak samo oryginalny jest pomysł, żeby jego skład wyznaczał Grzegorz Schetyna, którego szanse na objęcie w przyszłości teki prezesa Rady Ministrów są na razie, powiedzmy to oględnie, wyjątkowo mgliste. Oczywiście można uparcie ignorować rzeczywistość, jak czyni to PO, tyle że łatwo się narazić wówczas na śmieszność.

Być może pomysłodawcom z PO chodziło o powrót do układu dwubiegunowego, w którym czuli się jak ryby w wodzie. Rzeczywiście, ostry podział PiS – PO przez lata opisywał całą polską scenę polityczną. Obu partiom udało się na tyle skutecznie skupić emocje elektoratu, że nie dopuszczały do gry konkurentów ani z prawej, ani z lewej strony. PiS zresztą to szachowanie prawej strony nadal się udaje, trudno przecież uznać, żeby obecnie poważnym zagrożeniem dla niego stali się narodowcy czy korwinowcy. Ci pierwsi dostali się do Sejmu na plecach Pawła Kukiza, ci drudzy są ofiarami ekscentryczności lidera.

To, co udało się Jarosławowi Kaczyńskiemu, nie powiodło się jednak liderom PO – od października 2015 r. mają na karku Nowoczesną z Ryszardem Petru, która coraz skuteczniej odbiera im wyborców. Mimo różnych wad, z czego największą zdaje się niepowstrzymane parcie lidera na szkło, co przynosi raz za razem mniej lub bardziej zabawne wpadki, nowa partia ma w stosunku do PO kilka przewag. Po pierwsze, trudno jej przypisać błędy ośmiu lat rządów Tuska i Kopacz. Po drugie, dysponuje nowymi twarzami. Po trzecie wreszcie, wyraźniej niż PO, zmęczona już i wtopiona w cały system władzy, może stanowić liberalną alternatywę dla rządzącej partii. Im bardziej PiS będzie stawał się w sprawach gospodarczych ugrupowaniem etatystycznym, im mocniej i głośniej będzie mówił o sprawiedliwości społecznej, potrzebie progresji podatkowej, walce z bogactwem, tym więcej pola będzie oddawał opozycji. Głównym wygranym może być jednak, sądzę, nie PO, zużyta i niewiarygodna, ale Nowoczesna. Platformerski gabinet cieni tego nie zmieni.

Podobnie jak nie zmieni ani nie przykryje największej bolączki przeciwników PiS – braku przywódcy. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań