Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W rzeczy samej

Właściwa proporcja rzeczy

Paweł Lisicki

Pewien dziennikarz opowiedział mi o dość zabawnym zdarzeniu: napisał tekst o fałszywych newsach, które umieszczone na Facebooku zaczynają żyć własnym życiem i – jak to łatwo przewidzieć – powodują całą masę szkód dla swoich bohaterów. Artykuł umieścił na portalu, po czym zauważył, że – ujmując to nieco eufemistycznie – kiepsko się on klika. Niezrażony tym faktem natychmiast dopisał jeden drobny akapit i tekst gwałtownie poszybował w statystykach. Jaka była tajemnica sukcesu? W dodanym fragmencie pojawiło się nazwisko Bartłomieja Misiewicza.

Rzeczywiście, czasem mam wrażenie, że na punkcie Misiewicza część mediów ma autentyczną obsesję. Poświęcają mu więcej miejsca niż aferze reprywatyzacyjnej w Warszawie, wpadkom sędziów, a nawet wizycie kanclerz Merkel w Polsce. Jak to zresztą często bywa, nie sposób już obecnie ustalić, czy chodzi o prawdziwe „przestępstwa” czy tylko o wydumane „fakty prasowe”. Ważne, że Misiewicz musi zostać potępiony.

Prawdziwe zarzuty, jeśli dobrze sobie przypominam, były trzy. Po pierwsze, że bez właściwego przygotowania miał zostać członkiem rady nadzorczej spółki zbrojeniowej kontrolowanej przez państwo – tyle że sprawa obciąża zarówno rzecznika MON (nie wiem, czy obecnego czy byłego), jak i jego zwierzchników, którzy z nonszalancją, pomijając reguły, mianowali go na to stanowisko. Po drugie, miało się okazać, że niektórzy wyżsi rangą oficerowie Misiewiczowi salutują i stają przed nim na baczność – cóż, to z kolei zdaje się nie najlepiej świadczyć o tych wojskowych. Rozumiem, że Misiewicz pistoletu nikomu do głowy nie przystawiał i jeśli owe demonstracje poddaństwa się zdarzyły, to wynikały ze służalczości niektórych żołnierzy. Pokazują one też zapewne pyszałkowatość i zadufanie samego urzędnika, tyle że nie są to przecież tylko jego grzechy. Nadmiar przywiązania do blichtru i obnoszenie się z władzą są typową przypadłością ludzi robiących zbyt szybką karierę. Można tego nie lubić, i słusznie, jednak nie ma tu mowy o przestępstwie ani łamaniu prawa.

Jest wreszcie kwestia wizyty Misiewicza nocą w dyskotece pod Białymstokiem. Wydaje się, że najbardziej dwuznaczne jest w tej sprawie to, że dotarł na nią, korzystając z samochodu służbowego. Nie wydawał – z tego, co czytałem – pieniędzy ze służbowej karty, bo jej nie ma. Według niektórych świadków dość niezgrabnie próbował poderwać miejscowe dziewczyny i zrobić na obecnych wrażenie, odwołując się do swojego stanowiska – klasyczny przykład, jeśli są to doniesienia prawdziwe, młokosa, któremu uderzyła do głowy woda sodowa. Zastrzegam się przeciw temu, bo jak do tej pory żadne naprawdę kompromitujące informacje do opinii publicznej nie dotarły. Na razie wszyscy żyją głównie plotkami.

Wszystko to razem sugeruje, że Misiewicz awansował za szybko. Jednak od tego do histerii, jaka się rozpętała, droga jest daleka. To, co było wybrykiem, stało się nagle prawie przestępstwem, złamaniem wszystkich reguł, symbolem niemal korupcji władzy i moralnej klęski PiS. Dlaczego? Może ze względu na fizjonomię, którą przeciwnicy uważają za pełną buty i arogancji? Sądzę, że prawdziwy powód jest inny. Największą zbrodnią Misiewicza jest ślepe oddanie znienawidzonemu powszechnie przez media ministrowi Antoniemu Macierewiczowi. Łatwiej atakować Misiewicza niż szefa MON, to oczywiste. I oczywiste jest też to, że ktoś, kto decyduje się na urzędowanie u boku Antoniego Macierewicza, musi być dwa razy bardziej ostrożny niż Misiewicz. Czy jednak to wystarczy, żeby usprawiedliwić medialny lincz? © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań