Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W RZECZY SAMEJ

Głos zdrowego rozsądku 

Paweł Lisicki

Ponoć, jak piszą liberalne media, wypowiedź nowego ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza w Berlinie wzbudziła na prawicy furię. Chodzi o jego słowa odnoszące się do ewentualnych reparacji wojennych od Niemiec: „Mamy pozycję jasną pod względem prawnym.

Otóż wszystkie kwestie reparacyjne zostały uregulowane do końca, a także rząd, wybrany demokratycznie na początku lat 90., to potwierdził”. Minister dodał jeszcze, że nie można ignorować tego, że w Polsce istnieje debata na ten temat, i że warto rozmawiać o reparacjach. Dziwne… Być może nie wiem, na czym polega prawicowość, ale głos szefa dyplomacji wydaje mi się wreszcie dowodem rozsądku. Nie jest to ani wywieszenie białej flagi, ani fatalny przykład kapitulanctwa wobec Niemiec, ale właśnie roztropności.

Wbrew krytykom minister nie wykazał się bowiem tchórzostwem, ale realizmem. Ci, którzy najgłośniej domagali się reparacji i najmocniej wierzyli w realność swych postulatów, nie chcieli dostrzec, jak słabymi argumentami prawnymi dysponuje Polska. Nawet gdyby uznać, że rząd PRL nie zrzekł się legalnie reparacji wojennych, przyznanych nam w Poczdamie, i że Warszawa wciąż może się ich domagać, chodziłoby o sumę najwyżej dwudziestu, przeliczając to na współczesną wartość, miliardów euro. Niemało, ale też nie jest to suma oszałamiająca. Tyle że droga do jej uzyskania, co się tyczy możliwości prawnych, byłaby wyjątkowo trudna.

Nie o takie jednak reparacje chodziło, sądzę, przeciwnikom ministra. Sądzili oni, i najwyraźniej nadal sądzą, że Polska może po prostu policzyć wszystkie zniszczenia dokonane przez Niemców w czasie II wojny światowej, a następnie wystawić za nie rachunek Berlinowi. Taka suma, ze względu na ludobójczą i morderczą politykę Hitlera, mogłaby wynieść biliony euro. Proste? Policzenie strat jest na pewno sensowne i warto to zrobić, jest to bowiem element presji na Niemcy, pokazuje też skalę zbrodni niemieckich i absurdalność prób przypisywania Polakom współsprawstwa Holokaustu. Jednak jak te sumy faktycznie uzyskać?

Najkrócej: nie ma żadnej wszechświatowej instancji, która mogłaby ewentualny proces rozpatrzyć i zmusić Niemcy do wypłaty odszkodowań za zakończoną 70 lat temu wojnę. Jedynym sposobem odzyskania pieniędzy, jeśli jakieś państwo czuje się pokrzywdzone przez drugie, jest – przykro to powiedzieć – wojna. Innych metod naprawdę skutecznego wymuszenia odszkodowań, jeśli rzecz dotyczy państw, nie ma. Można jeszcze liczyć na nacisk światowej opinii publicznej – tak było w przypadku Żydów po wojnie. Jednak, niestety, niezależnie od tego, jaka była prawda, w światowej opinii publicznej Żydzi praktycznie zmonopolizowali rolę ofiar. Tymczasem zwolennicy bilionowych reparacji od Niemiec zachowywali się tak, jakby wystarczyło policzyć straty, a następnie pieniądze pojawią się same, bo „świat zmusi Niemcy”.

Łatwo zauważyć, że podnoszenie przez rząd kwestii reparacji miało dwa całkiem wyraźne skutki. Po pierwsze, pozwalało przedstawić Niemcom działania Warszawy jako przejaw awanturnictwa. Po drugie, mobilizowało Niemców do używania wszystkich swoich wpływów w Unii (a te – jak wiadomo – są niemałe) do ataków na Polskę. Oczywiście pod hasłem obrony rzekomo zagrożonej demokracji.

Debata publicystyczna na temat reparacji powinna trwać. Podobnie jak należy walczyć o dotarcie do opinii światowej z przekazem o polskich ofiarach. Nie zmienia to faktu, że realizm w polityce międzynarodowej nie polega na głośnym wykrzykiwaniu swoich racji, ale na chłodnej ocenie możliwości, na analizie zysków i strat. Jacek Czaputowicz wycofał się z frontu, na którym nie sposób było odnieść zwycięstwa. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań