Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

w rzeczy samej

Polowanie na Lecha Kaczyńskiego

Paweł Lisicki

Wydawało się, że w naszej kulturze zmarłym należy się cześć. Ta zasada obowiązuje szczególnie wobec ofiar tragedii i – w jeszcze większym stopniu – wobec osób wybitnych, wielkich pisarzy, twórców, polityków zasłużonych dla budowy siły polskiego państwa. Jednak najwyraźniej nie odnosi się ona do śp. Lecha Kaczyńskiego.

Kiedyś krytykowałem słowa Jarosława Kaczyńskiego, który w Sejmie mówił do opozycji, że „wyciera sobie zdradzieckie mordy jego śp. bratem”. Po ostatnich próbach przypisania tragicznie zmarłemu prezydentowi nowych win i zrobienia z niego niemal symbolu błędów i wad III Rzeczypospolitej zastanawiam się, czy gniewna reakcja prezesa PiS nie była uzasadniona. Czy istnieje granica pomówień i kalumnii, poza którą nie wolno wyjść? Czy wolno obsmarowywać zmarłego, obciążając go wyssanymi z palca winami? A wszystko to po to, żeby dopiec jego żyjącemu bratu i udowodnić tezę – skądinąd absurdalną – że za wszystkie błędy i słabości państwa odpowiadali będący niemal bez przerwy w opozycji bracia Kaczyńscy.

Najpierw słyszałem, że Lech Kaczyński był głównym odpowiedzialnym za tragiczny lot do Smoleńska. On, prezydent, którego prawa na każdym kroku były wyśmiewane i ograniczane, akurat w tym jednym przypadku miałby odpowiadać za wszystko! Później dowiedziałem się, że to również nieżyjący od 2010 r. Lech Kaczyński jest odpowiedzialny za dziką reprywatyzację w Warszawie, w której był prezydentem w latach 2002–2005! Teraz zaś nieoceniona „Gazeta Wyborcza” postanowiła udowodnić, że to właśnie Lech Kaczyński odpowiada za niesłuszne skazanie Tomasza Komendy.

Sprawa rzekomej odpowiedzialności za skazanie niewinnego człowieka to klasyczny przykład manipulacji. Najpierw fakty: do morderstwa ofiary, o co został oskarżony Komenda, doszło w noc sylwestrową 1996/1997. Kiedy Lech Kaczyński został ministrem sprawiedliwości, 12 czerwca 2000 r., sprawę morderstwa prowadził już czwarty kolejny prokurator. Komendę aresztowano, jeszcze zanim Kaczyński został ministrem. Wszystkie błędy i niedopatrzenia prokuratorzy popełnili w pierwszym etapie śledztwa. Kaczyński przestał być ministrem w lipcu 2001 r. Komendę skazały dwa sądy – najpierw w 2003 r., później apelacyjny w 2004 r. Zatem Lech Kaczyński nie miał żadnego wpływu ani na nieudolne i niechlujne zbieranie dowodów, ani na ich przedstawienie przed sądem, ani na błędne wyroki dwóch kolejnych instancji – w tym czasie był posłem opozycji. Co zatem go rzekomo obciąża?

Chodzi o wywiad z 2000 r., w którym powiedział, że gwałciciel i zwyrodnialec powinien ponieść karę! I to, że był zwolennikiem surowszego karania! „I prokurator powiada pełnomocnikowi rodziny, że co najwyżej może jednemu ze sprawców postawić zarzut gwałtu. Są ślady zębów tego zbira, ślady DNA, wszelkie możliwe znaki – i nie można postawić zarzutu”. Mówiąc te słowa, Lech Kaczyński miał całkowitą rację. Tak, mając „wszelkie możliwe znaki, ślady zębów i ślady DNA”, mógł się domagać od prokuratora postawienia poważniejszych zarzutów niż o gwałt. Nie mógł wiedzieć, że od samego początku śledczy spaprali sprawę i że popełnili kardynalne błędy przy pobieraniu materiału biologicznego oraz przy weryfikacji zeznań świadków. Podobnie Lech Kaczyński miał rację, domagając się zmian personalnych w dolnośląskiej prokuraturze – najlepiej świadczy o tym to, że jeszcze do dzisiaj nie ustalono sprawcy zbrodni sprzed 21 lat! Co ciekawe, głównym autorytetem „GW” jest Kazimierz Olejnik, zastępca prokuratora generalnego w latach 2003–2006, kiedy to właśnie dwukrotnie skazano Komendę! To nie naciski Lecha Kaczyńskiego doprowadziły do obciążenia winą Komendy, ale błędy śledczych i sędziów, którzy przynajmniej w latach 2003 i 2004 mieli już wystarczającą wiedzę o uzasadnionych wątpliwościach co do osoby sprawcy.

Doprawdy obrzydliwe są te próby niszczenia śp. Lecha Kaczyńskiego. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań