Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W rzeczy samej

Zadanie dla Polski

Paweł Lisicki

Historia uczy, zresztą nie tylko ona, że piekło wybrukowane jest dobrymi intencjami. Ileż to razy już zdarzało się, że chęć realizacji szczytnych skądinąd i szlachetnych idei pociągała za sobą dramatyczne konsekwencje. Doskonałym przykładem takiego rozziewu między celami a skutkami był choćby traktat wersalski po I wojnie światowej. Co bardziej przenikliwi obserwatorzy doskonale widzieli, że porozumienie to, które w zamyśle twórców, zwłaszcza w USA, Wielkiej Brytanii i Francji, miało prowadzić do stałego pokoju w Europie, zawierało w sobie zakodowane zalążki przyszłej katastrofy.

Czy podobne skutki może przynieść deklaracja Angeli Merkel i Emmanuela Macrona, którzy na spotkaniu na zamku Meseberg  w Brandenburgii ogłosili, że chcą stworzenia wspólnego budżetu strefy euro? Trudno powiedzieć, ale wątpliwości jest bardzo dużo. Intencjom obu przywódców trudno coś zarzucić. Na pewno chcą większej integracji i wierzą, że wspólny budżet państw, które przyjęły euro, pozwoli łagodzić kryzys wynikający z nierówności gospodarek niemieckiej i francuskiej z jednej strony oraz państw Południa z drugiej. Jak się to ma jednak do umowy wiążącej wszystkie państwa Unii? Czy takie zacieśnienie więzi członków strefy euro nie prowadzi do rozluźnienia relacji z tymi krajami, które euro nie przyjęły? I czy w dłuższej perspektywie to jest właśnie ta niechciana konsekwencja, która majaczy na razie na horyzoncie: czy powstanie osobnego wspólnego budżetu państw strefy euro nie doprowadzi do rozsadzenia Unii? A dalej: czy takie rozbicie Unii nie przyniesie w konsekwencji zagrożenia również Francji i Niemcom, bo rozpad Unii przełoży się na wzrost niepewności i – znowu niechciana konsekwencja – być może w obu państwach dojdą do głosu te siły społeczne, które w ogóle zanegują potrzebę integracji?

Deklaracja z Mesebergu to początek drogi. Co ona znaczy, dokładnie nie wiadomo. Diabeł tkwi w szczegółach, a tych do tej pory nie znamy. Jednak wydaje się, że już teraz można jasno dostrzec niebezpieczeństwa wynikające z projektu.

To, że każde państwo strefy euro może decydować o swoim budżecie, jest rzeczą oczywistą. Jeśli Niemcy i Francja, a może też Włochy, Hiszpania, Grecja i pozostali członkowie strefy chcą wydzielić w swoich budżetach narodowych osobny dział i przeznaczyć go na finansowanie wspólnych przedsięwzięć, to ich sprawa. Jednak nie może być tak, żeby ewentualne powstanie osobnego budżetu strefy euro negatywnie wpłynęło na zaangażowanie tych państw w budżet unijny. Byłoby to zerwanie warunków współpracy i powinno pociągać za sobą stanowczy sprzeciw wszystkich państw spoza strefy. To jest prawdziwy warunek sine qua non: powstanie budżetu strefy euro nie może mieć negatywnego wpływu na zobowiązania tych państw względem całej Unii.

Wydaje się, że jasne określenie tego postulatu mogłoby być teraz najważniejszym zadaniem dla Warszawy. Czy nie jest to właśnie wyzwanie dla premiera Mateusza Morawieckiego, który tyle mówi o roli Polski w Unii? Dlaczego na przykład Warszawa nie może doprowadzić do spotkania państw Unii niebędących członkami strefy euro – Szwecji, Czech, Węgier czy Rumunii i Chorwacji – na którym taki warunek zostałby wyraźnie przedstawiony? Na pewno mamy nie mniej nadających się do tego zamków niż Niemcy. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań