Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

w rzeczy samej

Niebezpieczeństwo sekciarstwa

Paweł Lisicki

Ileż to razy słyszałem, że PiS i obecna władza niszczą polską debatę publiczną. Że wprowadzają w nią agresję, złość i wściekłość. Że obrażają, poniżają itd., itp. Że używają języka nienawiści i pogardy. Ciekawe jednak, że zwolennicy takiego poglądu na ogół nie są w stanie zauważyć, że druga strona sporu politycznego, czyli oni sami, nie tylko oddaje pięknym za nadobne, lecz także – jestem przekonany – często wielokroć rządzących w agresji wyprzedza.

Oto słowa prof. Andrzeja Rzeplińskiego, byłego przewodniczącego Trybunału Konstytucyjnego, na temat Jarosława Kaczyńskiego: „Choć ten tchórz, który nami rządzi, taki polski cwaniaczek, był na tyle cwany, że rządzi, nie ponosząc odpowiedzialności”. Określenie prezesa PiS mianem tchórza, cwanego cwaniaczka – to ma być ta właściwa forma debaty? Przecież te bluzgi są klasycznym przejawem pogardy i poniżającego języka. I to używa ich nie pierwszy lepszy publicysta, nawet nie zwykły poseł, nawet nie Stefan Niesiołowski, ale właśnie PROFESOR Rzepliński, były szef TK. Ten sam profesor, który przy każdej okazji załamuje ręce nad poziomem dyskusji, ubolewając nad „brutalizacją życia publicznego”. Inna zwolenniczka walki z mową nienawiści, Joanna Scheuring-Wielgus, nazwała w tym samym dniu co prof. Rzepliński Mateusza Morawieckiego największym polskim banksterem po 1989 r., mitomanem i kłamcą. Scheuring-Wielgus to nie postać wagi Rzeplińskiego, ale – jak widać – przykład idzie z góry i hamulce puszczają.

Tym atakom polityków

sekundują antypisowskie media. Niektóre już dawno przemieniły się w agitki i machiny propagandowe. Tytuł informacji z pierwszej strony „Gazety Wyborczej” (to nie żart, to naprawdę jest informacja!): „PiS i Prezydent niszczą praworządność w Polsce”. A to tezy towarzyszącego jej komentarza: „Od 4 lipca każdy, kogo PiS wskaże jako wroga, może zostać skazany przez sąd będący w rękach partii rządzącej”. Rządy PiS to „władza autorytarna” i „dyktatura ciemniaków”, prezydent Andrzej Duda zaś to „wielokrotny gwałciciel” konstytucji, który „popełnił zbrodnię kwalifikowaną”. Autor tych wywodów nie zauważył oczywistej niedorzeczności: jeśli po 4 lipca każdy wróg PiS będzie mógł siedzieć w więzieniu, to dlaczego zarówno on sam, jak i jego koledzy pozostają na wolności? Logika wskazywałaby na to, że albo nie są wrogami PiS (to chyba nieprawda i bardzo by się na mnie obrazili, gdybym pozbawił ich tego miana), albo cała ta opowieść jest brednią. Tylko że nie o logikę chodzi. Chodzi o nastrój, o emocje, o nieustanne utwierdzanie się i podniecanie rzekomym stanem zagrożenia. Nic dziwnego, że słysząc podobne głosy, Lech Wałęsa zapowiedział wyjazd do Warszawy z bronią, z czego na razie szczęśliwie się wycofał.

Wyraźnie widać, że opozycja utraciła już zdolność autokontroli. Duża jej część stała się po prostu oszalałą grupą sekciarzy, dla których uprawianie polityki sprowadza się do coraz mocniejszych i bardziej wrzaskliwych ataków na władzę. Wyrzucają z siebie emocje i frustracje, dokonując symbolicznej – skoro realna jest niemożliwa – destrukcji przeciwnika. Oczywiście można się pytać, ile razy może się skończyć demokracja? Czy demokracja, która już raz upadła, może upaść drugi, trzeci, enty raz? Czy zbrodnia kwalifikowana nie powinna się skończyć powstaniem? Czy wobec gwałtu nie powinno się wezwać społeczeństwa do broni? Takie pytania jednak nie padają. Język nie służy do opisu, ale do budowania wewnętrznej spójności grupy i do zapewniania jej dobrego samopoczucia. Tylko że to, co służy tożsamości sekty, ma dwie konsekwencje.

Po pierwsze, prowadzi do przegranej politycznej. Tak długo, jak długo opozycja nie potrafi się uwolnić od histerii, tak długo nie ma szans realnej walki o władzę z PiS. Po drugie, i to jest rzecz naprawdę niebezpieczna, część najbardziej podnieconych sekciarzy faktycznie wierzy, że Polska jest w rękach tchórzy, cwaniaczków, banksterów, dyktatorów i reżimowców, i gotowa jest z tym walczyć w każdy możliwy sposób. Nawet jeśli to margines, to jest on groźny. Ryzyko, że ekstremizm tej grupy będzie wzrastał, jest tym większe, że sądząc po sondażach, PiS władzy oddawać nie zamierza. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań