Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W rzeczy samej

Lepszy dżem niż armia

Paweł Lisicki

Możliwości są trzy. Pierwsza: Rafał Trzaskowski otrzymał od Grzegorza Schetyny tajną misję i robi wszystko, żeby wybory w Warszawie przegrać. Dwa: jest skrajnie nieudolny i naprawdę nie rozumie, co robi. Trzy: zapatrzył się na przykład Bronisława Komorowskiego i postanowił pokazać, że też potrafi szybko, z gracją i nieoczekiwanie przegrać. Nie umiem powiedzieć, która z tych hipotez jest prawdziwa. Jedno jest wszakże pewne – kandydat Platformy na prezydenta Warszawy systematycznie traci poparcie, a jego kolejne posunięcia to ciąg gaf i wpadek. Nic dziwnego zatem, że według ostatnich sondaży jego przewaga nad Patrykiem Jakim topnieje. Być może już teraz cieszą się takim samym poparciem, co oznacza, że kandydat PiS może myśleć o wygraniu I tury wyborów.

I wszystko to naprawdę na własne życzenie. No chyba że ktoś, w co nie wierzę, przystawia Trzaskowskiemu pistolet do głowy i każe wypisywać kolejne głupoty. Jedna z największych ostatnio to wytłumaczenie, dlaczego nie wybrał się na defiladę 15 sierpnia w Warszawie: „U dominikanów na Freta – Jarmark św. Jacka – mały, ale przytulny. Można poszperać w książkach, kupić dżem i porozmawiać z sąsiadami. Świetna alternatywa dla patetycznej atmosfery wielkiej defilady”. Naprawdę trudno uwierzyć, że to napisał sam kandydat PO, a nie jakiś złośliwy troll, który się pod niego podszył. To, co kandydat Trzaskowski nazywa z niechęcią, może ironią „patetyczną atmosferą wielkiej defilady”, było największą prezentacją siły polskiej armii po 1989 r. Poza tym, co z punktu widzenia polityka walczącego przecież o masowe poparcie powinno być szczególnie ważne, defiladzie przyglądało się grubo ponad 100 tys. osób! Tymczasem kandydat PO postanowił całe wydarzenie zlekceważyć i zbojkotować. Dlaczego? Co chciał przez to pokazać? Do kogo kierował swoje słowa?

Trudno mi wskazać kogokolwiek poza wąską grupą zielonych, pacyfistów, alterglobalistów i lewaków, dla których wojsko i armia są z natury podejrzane. Podobnie jak niepodległość, suwerenność, naród czy państwo. Taka grupa wyborców w Warszawie istnieje, owszem, tyle że, na szczęście, to raptem kilka procent. Barwna, krzykliwa, mająca wpływy w redakcjach „Krytyki Politycznej” czy „Gazety Wyborczej”, ale to wszystko. Pomysł, żeby 15 sierpnia – dzień pamięci nie tylko o polskim wojsku, lecz także o najbardziej dramatycznym i zwycięskim dniu w dziejach ostatniego stulecia Polski – spędzić na kupowaniu dżemu, jest zatem cokolwiek dziwaczny.

Może być jednak i tak, że Rafał Trzaskowski stał się ofiarą zjawiska, które już kilka razy opisywałem: obraca się wyłącznie w środowisku radykalnych antypisowców i całkowicie uległ ich mentalności. Byłby wówczas kandydat PO pierwszą i najbardziej tragiczną ofiarą nowej sekty, która głosi, że wszystko, co robi PiS, jest złe, straszne i zgubne. A więc także organizacja defilady musi być zła i niegodziwa. A zatem także wojsko, które zamiast zbuntować się przeciw dowódcom, obalić ministra obrony i pozbyć się prezydenta – wszystko są to przecież przedstawiciele autorytarnego reżimu – maszeruje sobie jakby nigdy nic i jakby nigdy nic budzi entuzjazm zgromadzonych. Tak, z punktu widzenia sekciarzy 15 sierpnia naprawdę był skandalem: na trasie przemarszu zgromadziło się więcej widzów niż w czasie wszystkich demonstracji w obronie demokracji razem wziętych!

Tylko, co też nie jest wielkim odkryciem, tak radykalna postawa antypisowska cechuje wyłącznie wąskie, wewnętrznie spójne i zdeterminowane grupy. Kandydat PO na prezydenta Warszawy może oczywiście takie emocje wykorzystywać, ale sam, jeśli chce wygrać, nie powinien im ulegać. Tymczasem Rafał Trzaskowski najwyraźniej tego nie rozumie. I dlatego zachowuje się niemal jak swoja własna karykatura, bohater innej rubryki tygodnika „Do Rzeczy”, opisującej zmagania ze światem i z rzeczywistością „młodych wykształconych i z wielkich ośrodków”.

Cóż, wszystko, co napisałem, zakłada, że najbardziej prawdopodobne są hipotezy druga i trzecia. A może jednak jest i czwarta? Cała kampania Rafała Trzaskowskiego byłaby dowodem na przebiegły plan Grzegorza Schetyny, który postanowił pozwolić skompromitować się swojemu partyjnemu konkurentowi na własne życzenie. Po prostu dał mu mówić. Ale chyba przeceniam szefa PO. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań