Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W rzeczy samej

Atak na Węgry

Paweł Lisicki

Stało się to, co stać się musiało i co się dzieje zawsze, gdy ideologia i radykalizm zwyciężają ze zdrowym rozsądkiem i z poczuciem umiaru: Parlament Europejski wszczął przeciw Węgrom procedurę o naruszenie praworządności. Głównym powodem, dla którego większość europosłów zagłosowała za tym rozwiązaniem, była prowadzona przez Viktora Orbána polityka wobec imigrantów. Najkrócej mówiąc, sprowadza się ona do prostej zasady obrony przed napływem muzułmańskich przybyszów nad Dunaj. Przyjęty przez rząd Orbána pakiet ustaw chroni Węgry nie tylko przed niepożądanymi przybyszami, lecz także przed proimigracyjną propagandą.

Głosowanie w Parlamencie Europejskim to swoiste przekroczenie Rubikonu. Wcześniej podobną decyzję podjęła w związku z rzekomym naruszaniem praworządności przez Polskę w grudniu 2017 r. Komisja Europejska. Teraz za wszczęciem procedury opowiedziała się większość frakcji parlamentarnych. Takie zachowanie ma kilka konsekwencji.

Po pierwsze, oznacza to faktyczne naruszenie zasady suwerenności poszczególnych członków Unii. Ochrona przed napływem imigrantów była głównym punktem programu wyborczego Fideszu. W wolnych i demokratycznych wyborach za takimi rozwiązaniami opowiedziała się przytłaczająca większość Węgrów. Teraz Parlament Europejski rości sobie prawo, żeby tę demokratyczną decyzję zakwestionować, a polityków, którzy reprezentowali naród, ukarać.

Po drugie, Węgrzy poparli, kolejny raz zresztą, Viktora Orbána, bo tak jak w przypadku innych narodów Europy Środkowej w znacznie większym stopniu niż przedstawiciele wielkich narodów Zachodu są wyczuleni na zachowanie własnej kulturowej tożsamości. Udało im się ją ocalić mimo długiego okresu komunistycznej urawniłowki. Na tym polega unikatowość i oryginalność polskiego, węgierskiego, czeskiego czy słowackiego doświadczenia: wszystkie te narody wiedzą dobrze, do czego prowadzi uniwersalna antynarodowa ideologia. Teraz się okazuje, że część polityków unijnych, socjalistów, zielonych, różowych i czerwonych, ma podobną wizję jedności jak byli towarzysze komunistyczni. Różnice narodowe, kulturowe, religijne powinny zostać zatarte, a zamiast dawnych tożsamości opartych na ciągłości pamięci i przekazywaniu sobie przez kolejne pokolenia dziedzictwa ma pojawić się nowa, paneuropejska, jednolita tożsamość. Żeby tę wizję zrealizować, potrzebny jest napływ imigrantów – sama ich obecność, kulturowa inność ma rozsadzić dawne narody i ich charakter.

Po trzecie, coraz wyraźniej widać, że ideologowie nowej lewicy nie wahają się używać siły do realizacji swego planu. Wykorzystują chwilową przewagę polityczną i posługują się środkami dyscyplinującymi niesfornych. Jest to niebywały wręcz przejaw pychy i ślepoty. Przecież skutkiem podobnych działań musi być wzrost nastrojów antyunijnych w całej Europie. Kto chce się godzić na to, żeby traktowano go jak niegrzeczne dziecko? Jakim prawem Bruksela rości sobie prawo do występowania w roli nauczyciela, który zna przyszłość i zamierza zmusić wszystkich opornych do posłuszeństwa? Groźby sankcji, próby lekceważenia i dezawuowania mogą przynieść tylko wzrost poparcia dla premiera Orbána. A także skłonić do jeszcze większej mobilizacji te wszystkie ruchy polityczne, które mają dość dyktatu mędrców z Brukseli.

„Państwo chcą wydać wyrok na nasz naród” – mówił dzień przed głosowaniem w parlamencie premier Węgier. Miał całkowitą rację. Można mieć jedynie nadzieję, że ta próba rzucenia na kolana kolejnych państw się nie powiedzie. Pewne jest jedno – tak jak wcześniej na poparcie Węgier w swoim sporze z Unią mogła liczyć Polska, tak Budapeszt może liczyć na Warszawę. A po wyborach w maju 2019 r. do tej grupy państw broniących wizji Europy ojczyzn dołączą następni.

Jeśli tak się nie stanie i jeśli wygrają znowu lewicowi ideolodzy, to trudno będzie wierzyć w przetrwanie Unii. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań