Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

w rzeczy samej

Mechanizm prowokacji

Paweł Lisicki

Ci z państwa, którzy przeczytali mój zeszłotygodniowy felieton, nie zdziwili się zapewne, widząc zdjęcia z wtorkowej warszawskiej premiery filmu „Kler” w Warszawie, gdzie z triumfem w oczach pojawił się osławiony rzecznik stanu wojennego, Jerzy Urban. Tym, co musi budzić zdziwienie, nie jest duchowa łączność byłego komunistycznego pogromcy Kościoła z twórcami „Kleru”, ale ostentacja, z jaką obie strony tę bliskość pokazują.

Jednak nie piszę teraz tego, żeby wylewać łzy i pokazywać żal. Raczej interesuje mnie mechanizm, który sprawił, że „Kler” może się okazać szybko tak popularny. Oczywiste jest, że najważniejszym powodem sukcesu jest sztuka wywołania skandalu. Z góry można było przewidzieć – wystarczy przypomnieć inne w taki sposób promowane „dzieła sztuki”, choćby „Klątwę” – że obrażenie uczuć katolików jest świetnym narzędziem marketingowym.

Po pierwsze, jest ich wielu, a więc obraza musi przynieść protest i głośny opór. To zaś zapewnia dziełu tanią, darmową reklamę. Po drugie, są bezsilni, więc z góry wiadomo, że protesty będą jałowe i nie przyniosą twórcom realnych strat. Lewicowe prowokacje są skazane na powodzenie, bo o ile katolików można dotknąć – ot, wystarczy pokazać księży jako grupę zdeprawowanych łotrów lub poniżyć ważny symbol religijny – o tyle nie mają oni skutecznego sposobu obrony. Wiadomo, że nie wolno im użyć przemocy, więc protesty ograniczają się do słów i gestów, te zaś napędzają zainteresowanie. Nie mogą też odpłacić się pięknym za nadobne. Znowu wynika to z samej zasady. Żeby urazić katolików, uderza się w wartości i symbole ważne dla całej wspólnoty wierzącej. Jak jednak dotknąć i urazić drugą stronę, skoro programowo odrzuca ona obiektywizm obowiązujących powszechnie wartości? O ile cynik i nihilista może łatwo obrazić osobę wierzącą, o tyle osobie wierzącej trudno jest urazić cynika i nihilistę.

Poza tym, co jest elementem kluczowym, najważniejszym dystrybutorem szacunku i wizerunku są w większości niechętne Kościołowi i katolikom duże media. To one, przekazując sobie tę samą pozytywną ocenę, powielając ją, budują powszechne wrażenie. Wystarczy pod tym kątem przejrzeć pięć największych portali w Polsce. W ten sposób to, co jest szmirą i propagandą, staje się, z powodu ideologicznego uprzedzenia, dziełem znaczącym, wielkim, poruszającym. Itp., itd.

Po trzecie, im głośniej będą protestować katolicy, tym bardziej napędzają zainteresowanie zlaicyzowanej i niechętnej Kościołowi części społeczeństwa, która idąc na film, zyskuje poczucie moralnej wyższości. Protestują, znaczy się, że ich to dotknęło, a to znaczy, że jest prawdziwe. Zlaicyzowani i wykorzenieni Polacy zyskują w ten sposób, przez sam fakt obejrzenia filmu, poczucie przynależności do grupy oświeconych, wyzwolonych i postępowych. W ten sposób grupa niechętnych religii stopniowo rośnie. Czy można się przed tymi mechanizmami bronić?

Zgodnie z pierwszą strategią można próbować nie reagować. Ma to tę zaletę, że ogranicza działanie prowokacji. Wiadomo: nie ma awantury ani protestów, zainteresowanie jest mniejsze. Tylko co zrobić w sytuacji, kiedy milczenie i niezauważanie mogą oznaczać przyzwolenie na zło? Jak nie reagować na to, co się widzi i słyszy? Antykościelna produkcja nie ma na celu wzmocnienia grupy ateistów i niewierzących. Nie. Ma ona dotrzeć do wahających się, niepewnych, wątpiących i wszczepić w nich odpowiedni odruch, właściwe skojarzenie. Ksiądz, często pokazywany w szatach liturgicznych, ma się kojarzyć ze zboczeńcem i z łajdakiem. A skoro już się tak kojarzy, to w oczywisty sposób nie może być ani nauczycielem wiary, ani wzorem do naśladowania. Sacrum przestaje być tym, czym zawsze było. Nie pociąga, nie jest czymś tajemniczym. Zostało sprofanowane i zredukowane do tego, co tak bardzo ludzkie: chciwości, pożądania, głupoty. Natłok obrazów i skojarzeń uniemożliwia później pojawienie się wiary. Tak działa ten mechanizm i, niestety, do tej pory żadna wspólnota chrześcijańska nie potrafiła sobie z nim poradzić. Społeczeństwo liberalne pozornie tylko pozwala zachować własne tożsamości: prędzej czy później podmywa je i kwestionuje. I robi to często znacznie skuteczniej niż dawni komuniści, bo może wykorzystać przejawy niegodziwości, głupoty lub faktycznie grzechu popełnionego przez poszczególnych księży do budowy jednej, wielkiej, spójnej opowieści o całym Kościele. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań