Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W RZECZY SAMEJ

W cieniu półksiężyca 

Paweł Lisicki

Tydzień temu prezydent Turcji, Recep Erdoğan, otworzył w Kolonii największy meczet w Europie. Budowano go dziewięć lat. Zajmuje 4,5 tys. mkw. i, jak piszą media, może pomieścić jednocześnie nawet 4 tys. wiernych. Pod każdym względem budowa godna jest uwagi – kopuła o wysokości 37 metrów góruje nad miastem, a 55-metrowe minarety są najwyższe w Europie. Dla porównania – kopuła warszawskiej Świątyni Opatrzności wznosi się na wysokość ledwo 30 metrów.

Nie ma wątpliwości, że nowy meczet w Kolonii jest dowodem na szybkość postępów islamu w zachodniej Europie. Takich wielkich meczetów jest coraz więcej – w Rotterdamie meczet ­Essalam pod wysoką na 25-metrów kopułą mieści 3 tys. wiernych, niewiele mniejszy był otwarty w 2008 r. wielki meczet w Duisburgu, który może pomieścić 1,2 tys osób i minarety o wysokości 35 metrów. Podaję te dane, bo mówią same za siebie. W czasie, kiedy kościoły chrześcijańskie zamykane są z braku wiernych, wyprzedawane lub zamieniane na miejsca użytku publicznego – restauracje, kluby, centra kulturalne, muzea – otwierane są kolejne miejsca kultu muzułmańskiego. Meczety w XXI w. zaczynają pełnić podobną funkcję jak katedry gotyckie w wiekach XI–XIII – są symbolami żywotności i rozwoju pewnej nowej formacji religijnej.

Warto też pamiętać, że w każdym przypadku mamy do czynienia z ogromną inwestycją – zakłada się, że sam tylko meczet w Kolonii kosztował ok. 150 mln zł i był w znacznej części finansowany przez rząd Turcji. Wszystkie te przedsięwzięcia pokazują rosnący z roku na rok wpływ muzułmanów tak na życie polityczne, jak religijne Zachodu. Są one też swoistym wyzwaniem rzuconym wielkim katedrom czy bazylikom chrześcijańskim, które w coraz większym stopniu stają się znakami minionej, dawnej, raz na zawsze zamkniętej przeszłości.

Władze poszczególnych państw Unii są zakładnikami wcześniej prowadzonej otwartej polityki imigracyjnej. Nawet w przypadku Niemiec, gdzie imigranci tureccy pojawili się na masową skalę w latach 60. i gdzie ich napływ miał charakter ekonomiczny, samoświadomość muzułmańska tej grupy jest coraz silniejsza. Trzecie pokolenie przybyszów wcale się nie asymiluje, przeciwnie – tworzy coraz bardziej pewną siebie, odrębną grupę kulturową. I skutecznie walczy o swoje prawa.

Co ciekawe jednak, dla dominującej na Zachodzie lewicy wciąż największym przeciwnikiem wydaje się nie postęp islamu i zagrożenie fundamentalizmem islamskim, ale pozostałości tradycji chrześcijańskiej. To ją trzeba zwalczać, ograniczać, oczerniać i atakować. Im więcej meczetów i im więcej muzułmanów – sądzą lewicowi ideologowie – tym lepiej, bo dzięki nim Europa systematycznie traci swój chrześcijański charakter. Nie oznacza to oczywiście, że europejska lewica postanowiła uwierzyć w Proroka. Co to, to nie. Raczej traktuje islam instrumentalnie: po ostatecznym dostosowaniu chrześcijan do projektu nowego wspaniałego świata, gdzie religia i prawo naturalne przestaną odgrywać jakąkolwiek rolę i znikną tożsamości narodowe, przyjdzie kolej na dostosowanie muzułmanów. Tyle że ten utopijny projekt może okazać się niewykonalny. Niszcząc chrześcijaństwo, tworzy się pustkę, którą właśnie wypełniają muzułmanie.

Dla Polski z całej tej historii płynie jedna prosta przestroga: trzeba za wszelką cenę bronić się przed masowym napływem muzułmańskich imigrantów. W przeciwnym razie traci się, prędzej czy później, kontrolę nad własnym państwem. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań