W rzeczy samej
Źródła pewnego niepokoju
Paweł Lisicki
Dawno już nie widziałem takiego podniecenia polityków Platformy i Nowoczesnej jak w dniu, kiedy to „Super Express” opublikował sondaż, z którego wynikało, że połączone siły opozycji wygrają z PiS stosunkiem 50 proc. do 38. Po prostu euforia. Niektórzy poczuli się tak, jakby już wygrali i zaczęli nawet dzielić (w myślach na razie) stanowiska, apanaże, przywileje. Och, słodki to musiał być moment, ta chwila, kiedy wreszcie po ostatnich kolejnych przegranych wyborach można było o sobie przeczytać jako o zwycięzcy. Tyle że sny snami, marzenia marzeniami, a rzeczywistość rzeczywistością.
Jaka jest ta ostatnia, najlepiej pokazało faktyczne przejęcie Nowoczesnej przez Grzegorza Schetynę. Z jednej strony był to majstersztyk. Szef PO wykorzystał swoją przewagę i przekonanie, że Nowoczesna prędzej czy później i tak zostanie przez silniejszego partnera wchłonięta, i przejął resztki masy upadłościowej, którą przez ostatnie miesiące zarządzała Katarzyna Lubnauer. Co zabawne i co najlepiej świadczy o wyczuciu realizmu szefowej Nowoczesnej, jeszcze do niedawna na poważnie wierzyła ona, że to jej ugrupowanie odniosło w czasie wyborów samorządowych ogromny sukces. Z drugiej strony jednak brawurowe zagranie Schetyny – doprawdy, zabrać szefowej koalicyjnej partii jej własny klub w Sejmie to się dopiero nazywa szach-mat – pokazuje, czym się kończy sen o jednej zróżnicowanej, wielonurtowej opozycji. Nie ma mowy. Schetyna chętnie będzie się łączył z kolejnymi ugrupowaniami, ale trochę tak, jak wąż Boa łączy się ze swoimi ofiarami. Bardzo blisko i na zawsze. To zresztą też ostrzeżenie dla innych jednoczących się z PO. Nadmiar bliskości grozi wchłonięciem na zawsze.
Nie znaczy to jednak, z drugiej strony, że sondaż ten nie miał znaczenia i że można go pominąć. Na miejscu liderów prawicy z pewnością bym go nie lekceważył. Jest to bowiem kolejny znak dla rządzących, że coś idzie nie tak. Czy chodzi o to, że z szumnie zapowiadanej reformy sądownictwa trzeba się było w popłochu wycofać? A może o to, że – jak pokazało zachowanie ambasador USA – opowieści o partnerstwie z amerykańskim gigantem można między bajki włożyć? Trudna to sytuacja dla partii, która tyle mówiła o wstawaniu z kolan. Być może zresztą przyczyny zniechęcenia do PiS są inne. Może zbyt dużo frontów naraz otwarto i teraz zbyt szybko się je zamyka? Albo za dużo obiecano i nie wiadomo teraz, jak z tego wybrnąć? A może po prostu brakuje jednej spójnej opowieści, którą politycy PiS potrafili sprzedawać w czasie poprzedniej kampanii, w której jawili się jako antidotum na byłe zło? Mieli być reprezentantami uciśnionego ludu w starciu z wszechpotężnym establishmentem i przez pewien czas taki obraz udawało im się pokazywać. Być może zbyt długo rządzą i za dużo mają władzy, żeby skutecznie występować w roli prześladowanych?
Trudno powiedzieć, jakie są dokładnie przyczyny tego nastroju ni to zmęczenia, ni obawy. Tym bardziej że obiektywne dane, szczególnie te dotyczące gospodarki, podstaw do pesymizmu nie dają. A jak pokazał szczyt poświęcony walce z globalnym ociepleniem w Katowicach, PiS nauczył się też całkiem dobrze koniecznej w polityce hipokryzji: ogólnym farmazonom o walce z ociepleniem klimatu towarzyszyły słowa o obronie polskich interesów i polskiego węgla. Skąd zatem bierze się niepokój? Bo to, że pierwszy raz od miesięcy niektórzy politycy PiS na poważnie zaczęli się obawiać o wynik wyborów do Sejmu za niecały rok – to nie ulega wątpliwości. © ℗