Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W rzeczy samej

Koszty braku alternatywy

Paweł Lisicki

Niedługo może się okazać, mówiąc nieco ironicznie, że dzień, w którym nie przeczytam informacji o kolejnym liście ambasador USA w Warszawie Georgette Mosbacher, będę musiał uznać za dzień stracony. Pisze bowiem pani ambasador dużo, często i bez zahamowań. W grudniu „Do Rzeczy” ujawniło list wysłany do premiera Mateusza Morawieckiego w sprawie TVN, później okazało się, że pani ambasador interweniowała też w kwestii listy leków refundowanych, ustawy o transporcie oraz spółki PKP Energetyka. Za każdym razem, co łatwe do przewidzenia, ambasador Mosbacher broni interesów poszczególnych firm amerykańskich, które mogłyby ucierpieć wskutek zmian legislacyjnych. Występuje w imieniu a to Discovery (właściciel TVN), a to Ubera, a to firmy Roche. I za każdym razem, jeśli wierzyć doniesieniom mediów, jest skuteczna. Najlepiej widać to po losach tzw. ustawy repolonizującej media: nawet nie chce mi się przypominać wszystkich tych buńczucznych i stanowczych oświadczeń polityków PiS, którzy nagle, po słowach pani ambasador, musieli położyć uszy po sobie i ogłosić, że koncepcja dekoncentracji mediów się nie sprawdziła i żadnej ustawy nie będzie.

Nie wiem, szczerze mówiąc, czy zachowanie pani ambasador aż tak bardzo odbiega od działań przedstawicieli innych placówek zagranicznych w Polsce. Zakładam, że podobnie choćby o interesy swoich firm zabiegali przedstawiciele pozostałych silnych państw – na pewno było tak choćby w przypadku najpierw zawartego, a następnie zerwanego kontraktu na caracale. Również wtedy ambasador Francji dwoił się i troił, broniąc pozycji Paryża. Być może inni robią to nieco bardziej subtelnie, mniej przyciągając uwagę opinii publicznej. A może nie.

Tym, co jest tak niebezpieczne, nie jest jednak tylko postępowanie ambasador Mosbacher, ale reakcja (reakcje) władz. Krótko mówiąc, wygląda na to, że polscy politycy godzą się na to, by ich strofować, pouczać, a niekiedy wręcz narzucać rozwiązania, których wcześniej nie chcieli. Powód takiego zachowania jest oczywisty: ponieważ polskie władze uczyniły z sojuszu z USA filar swojego bezpieczeństwa i ponieważ uznają, że za wszelką cenę trzeba doprowadzić do stałej obecności wojsk amerykańskich w Polsce, to będą robić wszystko, by stosunków z USA nie zadrażniać. Skoro rządząca prawica uprawia politykę „bezalternatywną”, to musi zjeść tę żabę do końca. Skoro każda wątpliwość co do braku alternatywy jest uznawana za akt zdrady lub przejaw ignorancji, to po prostu trzeba grzecznie robić, co pani Mosbacher każe.

Powstaje jednak wiele kolejnych, niewygodnych pytań. Najważniejsze chyba brzmi tak: Jeśli głównym i zasadniczym powodem oparcia się na USA jest bezpieczeństwo i niepodległość Polski, to co zrobić w sytuacji, kiedy koszty takiego oparcia będą rosły i rosły? Czy jest w ogóle jakaś granica, czy też zakłada się, że korzyści amerykańskie i polskie zawsze będą tożsame? Co będzie w sytuacji, kiedy ambasador USA, reprezentujący już nie Donalda Trumpa, ale inny, lewicowy rząd, zajmie się nie obroną amerykańskich firm, ale – jak to było za czasów Baracka Obamy – promocją ideologii gender i ruchów homoseksualnych? Albo jak polski rząd zareaguje, kiedy okaże się, że ceną za przyjaźń USA będzie uległość wobec potężnych żydowskich organizacji domagających się gigantycznych pieniędzy za tzw. mienie bezspadkowe? Inaczej: Jakie są maksymalne koszty, które Polska gotowa jest ponieść za podtrzymanie przyjaźni z wielkim bratem zza oceanu?

Szkoda, że takich pytań nikt nie zadaje. Przechodzi się nad nimi do porządku dziennego albo mówi się, że taki czarny scenariusz nie może się ziścić. Oby tak było. Chociaż śmiałość i rozległość działań pani ambasador wskazuje na co innego. Wygląda na to, że Amerykanie uznali, że Polska nie ma innego wyboru, jak tylko wisieć u pańskiej (waszyngtońskiej) klamki i pokornie prosić o obronę, sowicie za nią płacąc. Doprawdy, niedobrze to wróży polsko-amerykańskiemu partnerstwu. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań