Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

w rzeczy samej

Kluczem jest kara

Paweł Lisicki

Film braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu” wstrząsnął opinią publiczną. Można na niego patrzeć z różnych punktów widzenia. Nie tylko bowiem dotyczy kwestii pedofilii lub raczej, jak słusznie zauważył prof. Ryszard Legutko, pederastii wśród księży, lecz także ma całkiem istotne przesłanie polityczne. Po kolei zatem.

To, co na pewno jest zasługą Sekielskich, to pokazanie ofiar, oddanie im głosu, następnie zaś opisanie mechanizmu, który nie tylko zapewniał sprawcom bezkarność, lecz także, co jeszcze gorsze, umożliwiał długą przestępczą działalność. Nie ma chyba wątpliwości, że księża uwodzący dzieci, w większości chłopców, ministrantów, niekiedy starszych nieco kleryków, to coś moralnie obrzydliwego i podłego. Dla takich ludzi nie powinno być miejsca nie tylko w Kościele, lecz także w normalnym społeczeństwie. Jednak, jak pokazał film, byli i być może są. Czy jest ich dużo? Wielu komentatorów wskazuje na to, że rzeczywiście skazanych za pedofilię księży jest – w porównaniu z innymi grupami zawodowymi – niewielu, że to ułamek procenta. To prawda.

Czy stanowi to jednak usprawiedliwienie? Czy mamy do czynienia jedynie z rozdęciem marginalnego zjawiska do niebotycznych rozmiarów? Oby tak było. Trzeba też pamiętać, że w przypadku żadnej innej osoby nadużycie zaufania nie jest równie wielkie jak w przypadku księdza. Tak, zboczeńcy zdarzają się wszędzie, również wśród nauczycieli, psychologów, aktorów, reżyserów. Wszędzie mogą pojawić się ludzie zdeprawowani. Jednak w przypadku księży, powtarzam, nadużycie zaufania jest najbardziej bolesne – są oni przecież nie po prostu wychowawcami, ale przewodnikami dusz do zbawienia. Są tymi, którzy mają troszczyć się o życie wieczne powierzonych im ludzi. Reprezentują nie firmę, nie stowarzyszenie, nie partię, ale Kościół, który mówi o sobie, że jest święty. Komu wiele dano, od tego dużo się wymaga. Dlatego nie dziwi mnie to, że gniew na sprawców w sutannach jest tak wielki.

Tym, co najbardziej uderza, jest właśnie niemrawość i opieszałość hierarchów. Tak samo było w Irlandii, Stanach Zjednoczonych, we Francji. Tak jakby biskupi przestali troszczyć się o świętość, jakby zapomnieli o związanej z nią sprawiedliwości, jakby nie wiedzieli, że to oni w pierwszej mierze powinni być tymi, którzy sprawców gwałtów i ataków na dzieci, głównie chłopców, wytropią i przykładnie ukarzą. Nie dlatego, że zależy im na wizerunku instytucji, ale dlatego, że taka jest ich misja. W ogromnej większości przypadków – widać to też na filmie – sprawcami są księża homoseksualni, poszukujący młodych chłopców. Skąd u licha wzięli się oni w seminariach, skoro zgodnie z tradycyjną nauką Kościoła homoseksualizm to grzech wołający o pomstę do nieba? W jaki sposób mogli je ukończyć? Jak to możliwe, że nie zostali wcześniej wykluczeni? Wielu hierarchów zachowuje się tak, jakby nie spoczywał na nich podstawowy obowiązek, który zawsze ciąży na przełożonym – dostrzeżenie zła i ukaranie winnego w podległej mu grupie. Mam wrażenie, że ostatecznym źródłem takiego podejścia, krycia swoich i tuszowania jest fałszywe, wypaczone rozumienie miłosierdzia, za którym kryje się apoteoza bezkarności. Tam, gdzie nie wspomina się o Boskim gniewie, o potępieniu wiecznym, o karze, o sądzie, wytwarza się chaos, w którym doskonale czują się sprawcy.

Celem tych, którzy film wspierali – czy takie też były intencje reżyserów, trudno powiedzieć – jest uderzenie w Kościół, zniszczenie jego autorytetu. Droga do zwycięstwa lewicy i rewolucji obyczajowej w Polsce prowadzi po trupie katolicyzmu. A wykazanie, że za fasadą kościelną kryją się zło i niegodziwość, ma być skutecznym narzędziem niszczącym wiarę i religię. Dlatego to, co jest skazą i plamą na honorze Kościoła, pokazywane jest przez jego przeciwników jako mechanizm, powszechny system działania.

Jak można z tego kryzysu wyjść? Mówiłem już o tym kilka razy, że Kościół potrzebuje osobnej instytucji, przypominającej działanie dawnej inkwizycji, która bezlitośnie oczyści go zarówno z tych, którzy czynili zło, jak i z tych, którzy je tolerowali. Nie pozwoli też na fałszywe oskarżenia oraz powstrzyma atmosferę nagonki na księży i histerii, którą próbuje rozpętać lewica. Dlaczego Kościół polski nie powoła mieszanej komisji świeckich i duchownych, złożonej z ludzi, co do których uczciwości, miłości do katolicyzmu, a także prawowierności nie ma wątpliwości? Taka komisja z jednej strony mogłaby doprowadzić do ukarania sprawców i oczyszczenia duchowieństwa, z drugiej nie dałaby się wykorzystać, jak to było w niektórych państwach Zachodu, do walki z katolicką doktryną. Wydaje się, że tylko surowość i bezwzględność może przywrócić to, co najważniejsze – zaufanie. Same przeprosiny, kajanie się i płacz nie wystarczą. To zło trzeba po prostu wytrzebić do cna. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań