Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W rzeczy samej

Dwa scenariusze dla Polski

Paweł Lisicki

Sytuacja jest, wiem, to banalne, w najwyższym stopniu osobliwa. Dziesięć dni przed możliwymi wyborami prezydenckimi nie tylko nie ma pewności, czy do nich dojdzie, lecz także – wszystko na to wskazuje – dowiemy się o tym nie wcześniej niż 6 maja, podczas głosowania w Sejmie. Jak ono wypadnie – nie wiadomo. Kto uważnie śledzi media, ten dowie się jedynie, że przeciw projektowi głosowania 10 maja zagłosuje kilku posłów Jarosława Gowina (ilu dokładnie, nie jest pewne), ale – być może – za projektem padną jakieś głosy przedstawicieli opozycji (też nie wiadomo). Tymczasem na ulicach dominują ludzie w maseczkach, Polska wciąż przypomina szpital zakaźny, a nieśmiałe oznaki powrotu do życia nie mogą zmylić obserwatora – społeczeństwo jest nadal w stanie traumy i strachu przed epidemią. Nawet kościoły, tak zawsze pełne i żywe wiarą, stoją opuszczone i wstydliwie dość przymknięte.

Dziwne to wszystko. Głównym celem zwolenników szybkich wyborów było od początku zapewnienie państwu stabilizacji. To wydawało się racjonalne. Wobec oznak nadciągającej zawieruchy gospodarczej nie wolno dopuścić do niepewności i awantury politycznej – mówili. Dlatego szybki wybór Andrzeja Dudy, bo od marca wszystko wskazuje na to, że właśnie urzędujący prezydent wygra wyścig, pozwoli zrealizować ten cel. Najgorsze, co mogłoby czekać Polskę, to sytuacja, w której nakładają się na siebie walka o utrzymanie przy życiu gospodarki i wojna polityczna, której źródłem byłby podział w obrębie władzy wykonawczej – twierdzili. Dlatego należy, nie licząc się z innymi względami i formalnościami, przeprowadzić wybory tak szybko, jak się da. Tym bardziej że po drugiej stronie jest opozycja, która nie ma skrupułów i znajduje się w stanie nienawistnego amoku. W ten sposób ocali się stabilność władzy i skuteczność rządzenia. Tyle że na razie to dążenie do stabilności przynosi skutki przeciwne do oczekiwanych.

Pierwszy raz od 2015 r. zagrożona jest większość sejmowa. Nawet jeśli jednorazowo PiS uda się wygrać sejmowe głosowanie 6 maja, to nie ma wątpliwości, że stały brak poparcia kilku posłów Porozumienia oznacza kłopoty w przyszłości. Od tej pory przyjęcie przez Sejm każdej ustawy będzie wyzwaniem. O ile zaletą rządów PiS była i jest ich stabilność, o tyle obecnie już tak być nie musi. Może jednak gra wciąż jest warta świeczki – przynajmniej opozycja nie przejmie urzędu prezydenckiego. Może warto narazić istnienie większości sejmowej dla zachowania urzędu prezydenckiego?

Można mieć tu sporo wątpliwości. Czy urząd prezydenta, jeśli Andrzej Duda zostanie wybrany przez kilkanaście procent Polaków, bo nie spodziewam się, by obecna głowa państwa mogła liczyć przy przygotowanych w ten sposób wyborach korespondencyjnych na więcej, nadal będzie ostoją i kotwicą bezpieczeństwa systemu politycznego? Raczej nie. Przeciwnie. Od razu po głosowaniu stanie się on głównym celem napaści politycznych, a prawomocność wyborów będzie podważana w stopniu, w jakim nigdy wcześniej się to nie działo. Również, obawiam się, za granicą. Początkowo nie będzie to zapewne politycznie groźne. Jednak wraz z powrotem do życia społeczeństwa – to przecież musi wreszcie nastąpić – i wraz z możliwym wzrostem niezadowolenia z powodu kryzysu gospodarczego kłopoty będą coraz większe. Prezydent stanie się swoistym ośrodkiem krystalizacji niezadowolenia.

To oczywiście czarny scenariusz. Jasny jest inny. Andrzej Duda wygrywa w majowym głosowaniu korespondencyjnym, w którym bierze udział ponad 50 proc. wyborców, a polski system wyborczy okazuje się bardziej sprawny niż ten w Bawarii lub w Korei Południowej i dlatego nikt, a przynajmniej nikt znaczący, tego faktu nie podważa. Posłowie Gowina z nim samym na czele posypują głowy popiołem i przychodzą w workach pokutnych do Canossy, pardon, na Nowogrodzką. Polska cieszy się nadal stabilną większością w Sejmie i sprzyjającym jej, wybranym przez większość narodu prezydentem. Przygotowane przez rząd kolejne ustawy sprawnie niwelują zagrożenie kryzysem i gaszą niezadowolenie w zarodku. Cóż, bardzo bym chciał, żeby tak było.

Jednak wrodzona natura sceptyka sprawia, że gdyby mnie zapytano o zdanie, powiedziałbym, że znacznie większą szansę realizacji ma ten pierwszy, czarny scenariusz. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań