Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

w rzeczy samej

W szponach emocji

paweł lisicki

Wydawało się, że mianowanie Małgorzaty Manowskiej pierwszym prezesem Sądu Najwyższego przez Andrzeja Dudę kończy dyskusję. Zgodnie z prawem to prezydent ma prawo dokonać wyboru spośród kandydatów zgłoszonych mu przez zgromadzenie ogólne sędziów SN. Tymczasem ledwo informacja o nominacji pojawiła się w mediach, zaczęła się, jak mogłoby być inaczej, kampania ataków. To, że przedstawicielka opozycji, Kamila Gasiuk-Pihowicz, jako pierwsza dała pokaz ignorancji, niczym dziwnym nie było. „Pani Manowska dostała poparcie tylko około jednej czwartej sędziów Sądu Najwyższego. Można więc powiedzieć, że jest »ćwierćprezesem«, wybranym w »ćwierćlegalnej« procedurze, zakończonej przez »ćwierćprezydenta«” – napisała. Jak zwykle pokazała ona osobliwe połączenie tupetu z, ujmijmy to tak, ograniczonymi horyzontami myślowymi. Sędziowie nie dokonywali wyboru pierwszego prezesa SN, bo nie mieli takiego prawa. Oni jedynie przedkładali kandydatów prezydentowi. Gdyby prezydent chciał, mógłby wskazać również kandydata, na którego oddało głos kilku sędziów. Akurat prawo wyboru jednego sędziego z grona pięciu wskazanych mu przez zgromadzenie ogólne należy do niewielu pozytywnych prerogatyw głowy państwa.

Cóż, polityka to dziedzina, w której wielu po prostu chlapie jęzorem i stara się za wszelką cenę przez chwilę chociaż zwrócić na siebie uwagę. Zatem opinia reprezentantki opozycji dziwić nie powinna – faktycznie, na parę godzin zwróciła na siebie uwagę. Gorzej, że dokładnie w taki sam sposób zaczęli się wypowiadać tzw. specjaliści. I tak występujący w roli profesora UW Marcin Matczak napisał: „Kolejne rażące naruszenie Konstytucji przez PAD. Ustawa zasadnicza wymaga, aby I Prezesem SN była osoba przedstawiona przez Zgromadzenie [sic!] Ogólne, a więc większość sędziów. Prof. Manowska nie miała takiego poparcia i są wątpliwości, czy w ogóle jest sędzią”. Piszę z przekąsem „w roli profesora”, bo gdyby pan Matczak wygłaszał tego typu poglądy nie w mediach, ale na egzaminie z prawa konstytucyjnego, zostałby odprawiony z kwitkiem, to jest z dwóją (bądź pałą). Konstytucja wyraźnie mówi, że (art. 183 par. 3 ustawy zasadniczej) „Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego”. Nie ma nigdzie nic o większości, mniejszości, średniości itd. Jednak żyjemy w Polsce i pan Matczak może się kompromitować do woli i dalej uchodzić za specjalistę.

S

woją drogą drobna dygresja – z niepokojem zauważyłem, że oprócz zasad ortograficznych prof. Matczak, od miesięcy guru „Gazety Wyborczej”, nie przyswoił sobie promowanych przez ten organ właściwych końcówek i z prawdziwie samczą bezczelnością pisze o „I Prezesie”, a nie „I Prezesce”, podobnie używa w stosunku do prof. Manowskiej określenia „sędzia”. Mam nadzieję, że na Czerskiej zrobią z tym porządek.

Wracając do prezydenta: zabawne, że z podobną falą oburzenia nie spotkała się inna jego decyzja, a mianowicie wybór na prezesa Izby Karnej Sądu Najwyższego Michała Laskowskiego. Ruch bardzo ryzykowny. Sędzia Laskowski, przypomnę, nie tylko bronił jak lew prof. Małgorzaty Gersdorf, lecz także sformułował zasadę bezwzględnej wyższości prawa europejskiego nad polskim. Nie słyszałem, żeby się z tej opinii wycofał. Tak czy inaczej, prezydent go wskazał i sędzia, który do tej pory robił wrażenie wyjątkowo sceptycznego, nominację przyjął. Okazało się, że decyzje głowy państwa są prawomocne, kiedy dotyczą sędziów właściwych, a nieprawomocne, kiedy dotyczą sędziów niewłaściwych. Brr.

W całej historii – można powiedzieć, że to taka wisienka na torcie – ciekawą rolę odgrywa były promotor prezydenta. Występuje zawsze, kiedy należy z właściwych pozycji potępić i skrytykować. Tak było i teraz. Komentując powołanie Małgorzaty Manowskiej, podzielił się następującą mądrością: „Jeśli Andrzej Duda we wszystkim, co robi, zawsze działa zgodnie z zasadami wprowadzonymi przez partię rządzącą, to do przewidzenia było, że i teraz zachowa się tak, jak chce partia rządząca”. Naprawdę zachodzę w głowę, co się z niektórymi powyrabiało. Cała medialna kariera profesora oparta jest na tym, że był promotorem pracy doktorskiej Andrzeja Dudy. Można by powiedzieć, że jego występy to nic innego jak żerowanie na popularności prezydenta. Profesorowi najwyraźniej ta rola, nie wiem, jak to ująć, żeby nie było obraźliwie, może „pożytecznego narzędzia”, nie przeszkadza. Niezgłębione są widać pokłady narcyzmu i samouwielbienia. Czekam, aż głos zabiorą wychowawca szkolny Andrzeja Dudy, nauczyciel historii, polskiego, WOS, a może WF. Profesor Zimmermann dał przykład.

Tak, z pewnego dystansu wszystko to dość groteskowe. Ale też smutne. Polityczne emocje każdego mogą ogłupić. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań