Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W RZECZY SAMEJ

Nasi przyjaciele walczą z prowokacją

PAWEŁ LISICKI

Wydarzenia na granicy z Białorusią zepchnęły nieco w cień to, co się dzieje w relacjach Polski z Unią. W czasie, kiedy polski rząd zmaga się z kryzysem na granicy, broniąc jej przed kolejnymi falami imigrantów nasyłanych masowo przez prezydenta Alaksandra Łukaszenkę, Komisja Europejska nie odpuszcza. Jak donosi tygodnik „Der Spiegel”, jest „wysoce nieprawdopodobne”, by Polska i Węgry jeszcze w tym roku dostały część pieniędzy z unijnego Funduszu Odbudowy. Dziwnym trafem do listów w sprawie praworządności wysłanych przez KE do Polski i Węgier jako pierwsze dotarły niemieckie media. „Der Spiegel” pisze, że „czyta się je jak akty oskarżenia”. „Na dziesięciu ciasno zadrukowanych stronach Komisja podsumowuje zarzuty przeciwko Polsce. Chodzi przede wszystkim o to, że podkopana została niezawisłość sądownictwa” – pisze „Spiegel”, streszczając to, pod czym podpisał się dyrektor generalny ds. budżetu Jan Koopman. Znowu mamy zabawę w kotka i myszkę. Niby listy nie są formalnie wszczęciem procedury o ochronę praworządności przeciw Polsce, ale pozwalają odwlekać decyzję.

W sprawie Węgier Jan Koopman „potrzebował jedenastu stron” i koncentruje się przede wszystkim na „korupcji i nepotyzmie, a także niezdolności sądów, by skutecznie z tym walczyć”. Jeśli informacje „Spiegla” są prawdziwe, to żadne pieniądze do Polski (i Węgier) w tym roku nie popłyną. A w przyszłym? Nie wiem. Taka wymiana listów może trwać przecież w nieskończoność. Oznacza to tylko jedno: Bruksela próbuje zwiększyć presję na Polskę. Przecież jeszcze niedawno, bo w lipcu, te same niemieckie media donosiły, że polski Krajowy Plan Odbudowy zostanie przez Komisję Europejską przyjęty do jesieni tego roku. Widać zatem wyraźnie, że Komisja Europejska korzysta z obecnej sytuacji, w której znalazła się Warszawa, i używa bez skrupułów instrumentu, który brukselscy urzędnicy dostali do ręku w zeszłym roku 2020. Kolejny to przykład, jak dramatycznym błędem była wówczas zgoda polskiego rządu na mechanizm „pieniądze za praworządność”. Mimo że określenie „praworządność” miało pierwotnie chronić fundusze przed korupcją, stało się instrumentem, za pomocą którego Unia będzie karcić i szantażować Polskę. Bruksela może spokojnie czekać, przeciągać, sprawdzać, dopytywać się, badać. A czas leci.

Nie mam wątpliwości, że w przypadku Węgier chodzi o doprowadzenie do zmiany politycznej na wiosnę, podczas wyborów parlamentarnych. Wstrzymując pieniądze, Bruksela wyraźnie wspiera zjednoczoną, antyorbanowską opozycję. Czy w przypadku Polski jest inaczej? Nie sądzę. Unijni politycy też doskonale widzą sondaże i dostrzegają spadek poparcia dla PiS. Odwlekanie w nieskończoność aprobaty Krajowego Planu Odbudowy stało się dla nich skutecznym środkiem osłabienia rządu PiS.

Znowu – inaczej, niż to wydaje się wielu polskim politykom – narastający konflikt Warszawy z Mińskiem, wspieranym przez Moskwę, nie jest dla brukselskich polityków okazją do wycofania się z zarzutów wobec Polski i złagodzenia retoryki; przeciwnie – właśnie ten moment wybrali na dokręcenie śruby. Tak samo zachował się Parlament Europejski, który na wszelki wypadek nie pozwolił na występy premiera Mateusza Morawieckiego. Jest to niestety mechanizm stary jak świat: kiedy twój oponent jest w trudnej sytuacji, wykorzystaj to, jeszcze bardziej go osłabiając.

Zastanawiam się zresztą, w jakim stopniu ciągła presja wywierana na Polskę przez Brukselę, a także Berlin nie stała się zachętą dla Łukaszenki i Putina do przeprowadzenia operacji z wysyłką migrantów. Obawiam się, że ani białoruski dyktator, ani jego promotor z Moskwy nie pomylili się w rachubach: Bruksela ani myśli ustępować i zmieniać przekazu w stosunku do Polski. Jak to zgrabnie ujął „Spiegel”: „Technicznie wypłaty nie mają wprawdzie nic wspólnego z mechanizmem praworządności, ale politycznie są bardzo powiązane. W obliczu stałych prowokacji z Warszawy i Budapesztu uważa się, że byłoby nie do pomyślenia, by Komisja otworzyła drogę do wypłaty miliardów z Funduszu Odbudowy”. Te „stałe prowokacje” to choćby, jak rozumiem, wyrok Trybunału Konstytucyjnego stwierdzający wyższość polskiej konstytucji nad prawem unijnym w zakresie, w którym Warszawa takich kompetencji Unii nie przekazała.

Pozostaje jedna niejasność. Jeśli w przypadku Orbána Unia liczy na jego przegraną w wyborach, to na co liczy odnośnie do Warszawy? Na przyspieszone wybory? Nie można tego wykluczyć. A może jeszcze na jakieś inne rozwiązanie? © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań