Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W RZECZY SAMEJ

Na czym polega inna droga?

PAWEŁ LISICKI

Kiedy przed rokiem pisałem, że w Polsce musi zacząć się debata nad korzyściami przynależności do Unii Europejskiej, natychmiast podniósł się chór potępień. Jak to możliwe? – słyszałem. Nasze członkostwo w Unii nie podlega i nie może podlegać dyskusji. To jest absolutny i nie do zakwestionowania dogmat, a kto ma wątpliwości, ten służy obcym interesom. Jeszcze całkiem niedawno, żeby uciąć wszelkie możliwe podejrzenia i wątpliwości, podobne stanowisko przyjął PiS.

Wszystkie te wyznania wierności pomijały kluczowe pytanie: Co się stanie w sytuacji, w której koszty przynależności do Unii będą coraz bardziej rosły? Co zrobi Warszawa, jeśli Bruksela dalej będzie stawiać, tak jak obecnie, Polskę pod ścianą? Na te pytania nie sposób uzyskać odpowiedzi. Wiadomo jedynie, że przy pani Unii stać będziemy na zawsze i że niepodległości nie oddamy. W jaki jednak sposób można obie rzeczy pogodzić? To się jakoś okaże. Musimy być w Unii, bo musimy, bo to się nam musi opłacać. Musimy, bo musimy, bo nie wolno nie musieć i nie chcieć.

Na szczęście w ciągu kilku ostatnich dni pojawiły się na horyzoncie pewne znaki zmiany. Mam tu na myśli wyjątkowo trzeźwy głos wicepremiera Jacka Sasina (szkoda jedynie, że tak późno), który powiedział, że wprowadzenie w Polsce rozwiązań wynikających z unijnego pakietu „Fit for 55” jest nie do wykonania. Słusznie. Przypomnę, że pakiet klimatyczny przewiduje podwyższenie celu redukcji emisji gazów cieplarnianych w Unii Europejskiej do 2030 r. z 40 do 55 proc. w zestawieniu z poziomem z 1990 r. Dla Polski musiałoby się to skończyć katastrofą. Dokładnie pokazują to wyliczenia analityków Banku Pekao. Według nich spełnienie programu przygotowanego przez Fransa Timmermansa może kosztować Polskę aż 527,5 mld euro, czyli 2,5 bln zł.

„Wprowadzenie tych rozwiązań jest nie do udźwignięcia przez budżet Polski. 256 tys. zł na czteroosobową rodzinę – taki byłby koszt wprowadzenia tego pakietu. To spowodowałoby ogromne rozwarstwienia społeczne” – mówił wicepremier Sasin. I dodał: „W takim tempie, które proponuje Bruksela, osiągnięcie redukcji CO₂ o 55 proc. do 2030 r. jest po prostu niewykonalne”. To wszystko racja. Wreszcie ważny przedstawiciel rządu dokonał realistycznej oceny kosztów unijnego projektu.

W tej samej rozmowie pierwszy raz pojawiła się najważniejsza kwestia – pytanie o przyszłość. Co będzie, jeśli Unia przy projekcie będzie się upierać? Wicepremier Sasin: „My, jako rząd, nie możemy się na to zgodzić, dlatego będziemy przekonywać naszych partnerów w UE, żeby porzucić te propozycje. Gdyby to się nie udało, to musimy bardzo poważnie rozważyć, czy jesteśmy jako kraj, jako społeczeństwo, gotowi te obciążenia dźwigać. Być może powinniśmy tutaj wybrać inną drogę”. I to jest właśnie najciekawsze: na czym ma polegać ta inna droga?

Właściwie możliwości są trzy. Pierwsza to przekonanie Brukseli, że „rewolucyjny”, „śmiały” i „odważny” projekt jest dla Polski nie do przyjęcia. Cóż, problem polega na tym, że podpisał się pod nim obecny premier. Tak negocjacje w grudniu 2020 r. opisywały media: „Mateusz Morawiecki zrezygnował z drugiego weta. Cel klimatyczny zaakceptowany. UE obniży emisję CO₂ o 55 proc. do 2030 r. Polska po ciężkich negocjacjach zaakceptowała ten ambitny cel”. Skoro zaakceptowała, to jak ma się z tego obecnie wycofać? Nie bardzo wiem, jak to możliwe? Niewątpliwie ten podpis i wycofanie weta bardzo ograniczyły nasze możliwości.

Jeśli przekonywanie nie poskutkuje, to co? Możliwe są dwa inne rozwiązania. Można liczyć na przeczekanie. Można mieć nadzieję na to, że Unia nie będzie w stanie wymusić wprowadzenia rozwiązań. Może pojawią się inne problemy? Gra na zwłokę, odkładanie – to jest jakaś opcja. Tyle że bardzo ryzykowna. Wyraźnie widać, że Bruksela postanowiła dokręcić śrubę i wykorzystuje obecny kryzys pandemiczny do wprowadzenia w życie projektów federacyjnych. Ekologizm to jeden z kamieni węgielnych nowej ideologii. A tam, gdzie chodzi o ideologię – co pokazuje sprawa reformy sprawiedliwości – Unia nie chce się cofać nawet o krok.

Pozostaje zatem trzecie wyjście, najbardziej kontrowersyjne: poważna refleksja nad skutkami opuszczenia Unii. Dokonanie rachunku zysków i strat. Zastanowienie się, czy może „inna droga” jednak Polsce się nie opłaca. Tylko żeby taką refleksję podjąć, należałby uwolnić się od bariery mentalnej. Na razie polskie elity nie są na to gotowe. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań