Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Komentarz

Coup de grâce

Paweł Lisicki

Nie bardzo wiem, jakie właściwie dobrać słowa do tego, co się zdarzyło. Dramat? Tragifarsa? Sytuacja, w której wdowa po byłym szefie komunistycznej bezpieki udaje się do Instytutu Pamięci Narodowej i chce sprzedać tam za 90 tys. zł teczkę personalną Lecha Wałęsy, na pierwszy rzut oka wygląda dziwnie. Dlaczego akurat teraz? Mam uwierzyć, że biedny gen. Kiszczak tak się spauperyzował, że wdowa wyprzedaje klejnoty rodowe, to jest teczki? Niby wszystko jest możliwe, ale wątpliwości pozostają. Są jednak prawdy, które takich wątpliwości chyba nie budzą. Pierwsza to taka, że Lech Wałęsa i „Bolek” to jedna i ta sama osoba. Że współpraca byłego szefa Solidarności z SB trwała przez lata, że była szkodliwa dla wielu osób, że była świadoma i dla Wałęsy zyskowna. Druga również nie wydaje się kontrowersyjna. Ujawnienie teczki „Bolka” to wielkie zwycięstwo Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, którzy wbrew krytykom, presji, atakom i niechęci wielu badaczy, a także służb państwa już kilka lat temu udowodnili, że taka współpraca miała miejsce. Czas przyznał im rację. Kampania wrogości i nienawiści, którą usiłowano przeciw nim – szczególnie przeciw temu pierwszemu – rozpętać, spaliła na panewce. Prawda trzecia też chyba niewielu zaskoczy. Ujawnienie teczek Wałęsy to swoisty coup de grâce zadany środowiskom niechętnym lustracji, które tak jak „Gazeta Wyborcza” od początku starały się dezawuować i ośmieszać próby ujawnienia komunistycznych uwikłań wielu bohaterów Okrągłego Stołu. Dzisiaj artykułami broniącymi czci Wałęsy można by wytapetować spore pomieszczenie – w zderzeniu z faktami do niczego się nie nadają. Więcej – rzecz nie dotyczy przecież tylko „Bolka”. W istocie historia ujawnienia teczek jest swoistym aktem oskarżenia przeciw całej kulturze przemilczenia, zamiatania pod dywan i ukrywania przeszłości. Jeśli gen. Kiszczak miał teczkę Wałęsy, to znaczy, że doskonale zdawał sobie sprawę, jaką mu to daje władzę nad byłym przywódcą Solidarności, również w czasie, kiedy ten był głową państwa. Zakładam, że to niejedyne znalezisko. Komunistyczny przestępca do końca życia zachował wiedzę uprzywilejowaną. Mimo opowieści o tym, że wszyscy mamy równy dostęp do informacji i że sfera publiczna winna być przejrzysta, gen. Kiszczak, a także zapewne inni mieli wiedzę szczególną. Te teczki były dla nich rodzajem polisy ubezpieczeniowej, sposobem trzymania w szachu postsolidarnościowych polityków, stałą formą szantażowania. Ich ujawnienie jest pierwszym krokiem do upadku systemu III Rzeczypospolitej. Wreszcie prawda ostatnia. Pytano mnie często, czy informacja o współpracy Wałęsy z SB zmienia naszą wizję przeszłości, czy powinna pozbawić poczucia dumy z Solidarności. Przeciwnie. Mimo że SB mogła szantażować nawet osoby tak wysoko umiejscowione w hierarchii opozycyjnej jak Wałęsa, ostatecznie nie udało się jej powstrzymać sierpniowego wybuchu. Pragnienie wolności i godności było tak silne, że nie powstrzymały ich wszelkie machinacje służb „tajnych, widnych i dwu-płciowych”. Zmierzch Wałęsy pozwala błyszczeć tym tysiącom zwykłych, szarych, czasem bezimiennych bohaterów, którzy przyczynili się do obalenia systemu. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań