Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Tezy o wojnie

Paweł Lisicki

Dwa razy już pisałem na tych łamach o swoim pesymizmie dotyczącym przebiegu, nazwijmy to tak, propagandowej wojny polsko­ ‑izraelskiej. I napiszę to po raz trzeci, tym bardziej że z każdym dniem przybywa do tego argumentów.

Po pierwsze, trudno wygrać wojnę, jeśli nie jest jasno ustalony cel, do którego się dąży. Pierwotnie celem Polski miała być, jak rozumiem, ochrona dobrego imienia Polaków i przeciwdziałanie sytuacjom, w których przypisuje się narodowi polskiemu współudział w Holokauście. Tylko że w wersji, w jakiej ustawa została przyjęta, tego celu ona spełniać nie może, a to ze względu na niejasność sformułowań oraz na wykluczenie spod jej przepisów działalności artystycznej i naukowej. Czyli przypadki najbardziej chorej i głupiej antypolskiej propagandy, uprawianej choćby przez Jana Tomasza Grossa oraz Jana Grabowskiego, i tak pod ustawę nie podpadają. Po drugie, nie uda się wygrać wojny, jeśli dowódcy armii nie rozumieją przeciwnika, nie są w stanie przewidzieć jego posunięć i reakcji. W ciągu ostatnich kilku tygodni polska strona była nieustannie zaskakiwana. Najpierw Polaków zaskoczyła reakcja ambasador Izraela w Auschwitz, potem wypowiedzi premiera Beniamina Netanjahu, wreszcie fala oburzenia po słowach Mateusza Morawieckiego. Nie mogę tego zrozumieć. Nie wiem, jak można na poważnie twierdzić, że Polska była zaskoczona reakcją Izraela i że nikt się jej nie spodziewał, jak twierdzą teraz politycy PiS.

Ogłaszając w ustawie karalność stwierdzenia o współsprawstwie narodu polskiego w Holokauście, Sejm uderzył w dogmat religii Holokaustu, który mówi o powszechnym współdziałaniu narodów Europy w zbrodni Hitlera. Mówiąc w Monachium o żydowskich sprawcach i wymieniając ich na równi z innymi, Mateusz Morawiecki uderzył w drugi dogmat, który głosi absolutną niewinność Żydów w czasie wojny. W obu tych przypadkach można bronić polskich polityków, twierdząc, że mówili prawdę. Owszem. Tylko że mówienie prawdy do zwycięstwa nie wystarcza. Uderzając frontalnie i otwarcie w dwa kluczowe elementy ideologii holokaustiańskiej, trzeba się było spodziewać wojny na śmierć i życie. Izrael i ogólnie środowiska żydowskie nie po to przez lata budowały wielką machinę narracyjną (przepraszam za to zapożyczenie), aby teraz ktoś śmiał ją lekceważyć.

Po trzecie, co wprost wynika z tego, co wcześniej, nie wygrywa się wojny przy tak ogromnej dysproporcji sił. Po stronie, umownie to nazywając, żydowskiej jest opinia mediów, elit zachodnich, są pieniądze i wpływy różnych lobby. W każdym dużym państwie europejskim na uniwersytetach działają centra badań nad Zagładą, które są faktycznie ideologicznym zapleczem holokaustianizmu. Nie jest przypadkiem, że już w 17 państwach Unii obowiązują paragrafy skierowane przeciw tzw. kłamstwu oświęcimskiemu. Mówiąc brutalnie, Żydzi od kilkudziesięciu lat konsekwentnie, z ogromnym nakładem sił i zaangażowania, wbijali wszystkim do głów pamięć o swoich ofiarach. Uczynili z niej formę pamięci uniwersalnej dla zlaicyzowanego Zachodu. Ile ośrodków uniwersyteckich bada zbrodnie na Polakach? Żaden. Jak wyglądają proporcje między medialnymi informacjami o nazistowskich

zbrodniach wobec Żydów i Polaków? Według różnych badań wynoszą one mniej więcej 1000:1! Oznacza to, krótko mówiąc, że jeśli dochodzi do sporu Polski z Izraelem na temat historii, to światowa opinia publiczna z góry niejako zajmuje już stanowisko przeciwne Polsce. Spór Polski z Izraelem nie toczy się przed bezstronnym sędzią, ale przed publicznością stronniczą, ukształtowaną przez lata przez przekaz żydowski.

Po czwarte, trudno odnieść zwycięstwo w takiej wojnie o pamięć, jeśli w samej Polsce tak znacząca część mediów i klasy politycznej przyjmuje tak naprawdę wersję oponenta. Nie tylko na Zachodzie nie ma centrów badań nad polską martyrologią, nie ma ich też w Polsce. Są natomiast centra badań nad Zagładą, ośrodki utrzymywane z polskich pieniędzy publicznych, które pełnią dokładnie taką samą rolę nad Wisłą jak wszędzie, czyli krzewią rozwój religii Holokaustu. Dlatego w sytuacji konfliktu natychmiast w studiach telewizyjnych i radiowych pojawiają się profesorowie, którzy opowiadają o setkach tysięcy Żydów zamordowanych przez Pola­ków albo o przewagach pobytu w obozie koncentracyjnym nad zamieszkiwaniem wśród polskiej tłuszczy. Tymczasem w Izraelu, poza niewielkimi wyjątkami, wokół walki o pamięć gromadzą się wszyscy. Jeśli już trzeba było iść na wojnę z takim oponentem, to należało: uprzedzać ruchy drugiej strony, wyznaczyć ograniczone cele, unikać frontalnego zderzenia, szukać przychylności opinii zewnętrznej, przygotować dobrze argumenty, zbudować opowieść o polskich cierpieniach, próbować dotrzeć z nią do zachodniej opinii publicznej, znaleźć po drugiej stronie, żydowskiej, sprzymierzeńców. I to w Izraelu, nie w Polsce. Nic z tego się nie stało. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań