Siła polskiej demokracji
Paweł Lisicki
Jak łatwo można było przewidzieć, każdy lub prawie każdy z głównych graczy politycznych ogłosił swój sukces w wyborach samorządowych. Na pewno o wygranej może mówić Prawo i Sprawiedliwość. Liczby mówią w tym przypadku same za siebie – kilkaset tysięcy głosów więcej niż cztery lata wcześniej, 254 mandaty w sejmikach, zwycięstwo w dziewięciu i samodzielne rządy w sześciu – to wystarczy, żeby mówić o zwycięstwie.
Statystyki jednak to nie wszystko i łatwo było zauważyć, że w szeregach PiS poza oficjalnie pokazywanym entuzjazmem pojawiły się też oznaki niepokoju, a nawet rozgoryczenia. Dlaczego?
Myślę, że powody są dwa. Pierwszym były zbyt rozbudzone oczekiwania, drugim kiepskie wyniki w dużych, a nawet średnich miastach. Chociaż 33-procentowe poparcie w wyborach samorządowych to wynik dobry, w historii PiS najlepszy, wielu wyborców, opierając się na sondażach, oczekiwało czegoś więcej. Wierzyło, że – używając metafory bokserskiej – PiS wygra nie na punkty, ale że rywala po prostu znokautuje. A tak się nie stało.
Po drugie, sukces zostałby bardziej doceniony, gdyby nie spektakularna przegrana Patryka Jakiego i zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego już w pierwszej turze w wyborach w Warszawie. I chociaż zwolennicy Jakiego przekonują, że poparcie w pierwszej turze na poziomie 28,6 proc. to wynik lepszy od tego, który osiągnął cztery lata wcześniej Jacek Sasin, to argumentacja ta nie przekonuje. Trzeba bowiem pamiętać, że w przeciwieństwie do krótkiej i spóźnionej kampanii Sasina Patryk Jaki miał wystarczająco dużo czasu, żeby walczyć o wyborców. Co więcej, w jego wspieranie zaangażowali się premier, prezes partii rządzącej, a także największe wspierające PiS media. Jak na skalę zaangażowanych środków rezultaty okazały się mierne.
P
owodem były błędy popełnione przez samego kandydata prawicy i jego otoczenie, szczególnie widoczne w ostatnich dwóch tygodniach kampanii. Niepotrzebna i przedwczesna deklaracja wystąpienia z Solidarnej Polski (większość odebrała to jako rezygnację z PiS) tylko zdemobilizowała elektorat prawicy i, co gorsza, utrudniła kampanię pozostałym prawicowym kandydatom w innych miastach. Podobnie złym pomysłem było ogłoszenie, że wiceprezydentem u boku Jakiego miałby zostać Piotr Guział. Wreszcie poważnymi wpadkami były spot o imigrantach, który pojawił się w warszawskiej kampanii deus ex machina, oraz wypowiedź kandydata PiS porównująca głosowanie do powstania warszawskiego. W efekcie Patryk Jaki osiągnął efekt odwrotny do zamierzonego: zamiast swoich zmobilizował wyborców rywala.
N
ie zmienia to faktu, że zwycięstwo Koalicji Obywatelskiej w Warszawie i innych dużych miastach to zdecydowanie za mało, żeby mogła ona myśleć o sukcesie w wyborach ogólnopolskich. Niemal 27 proc. poparcia dla PO i Nowoczesnej to mniej więcej tyle samo, co rezultaty samej Platformy. Połączenie Nowoczesnej i PO nie poszerzyło elektoratu, raczej nastąpiło wchłonięcie tej pierwszej i mniejszej przez silniejszego partnera.
Podobnie nie sposób mówić o sukcesie PSL, które w tak dramatyczny sposób utraciło wpływy w sejmikach. A i to, co się udało PSL zachować, wynika tylko z błędów władzy: nieprzemyślanej i zdecydowanie zbyt restrykcyjnej ustawy o obrocie ziemią oraz niemądrego pomysłu walki z farmami futrzarskimi. Na szczęście w porę ktoś w PiS, zapewne sam premier Mateusz Morawiecki, doprowadził do wycofania się z tego dziwacznego projektu. O przegranej, podobnie jak w przypadku PSL, można też mówić w przypadku SLD, który od miesięcy snuł mocarstwowe plany i spodziewał się znacznie lepszego wyniku. Czyni to bardziej prawdopodobnym dołączenie się ugrupowania Włodzimierza Czarzastego do Koalicji Obywatelskiej.
Przebieg wyborów i ich rezultaty pokazują jeszcze jedno. Polska demokracja ma się bardzo dobrze. Wbrew propagandzie totalnej opozycji i jej zagończyków, opowiadających o braku wolności i autorytaryzmie, głosowanie obecne było znacznie bardziej przejrzyste i uczciwe niż to sprzed czterech lat. Co więcej, pokazało, że nic nie jest przesądzone, a PiS respektuje zasady gry. Szkoda tylko, że nikt teraz za wygadywane brednie o fałszowaniu wyborów i PiS-owskim reżimie nie przeprosi i że, jestem pewien, wkrótce znowu zacznie się ta sama stara, zużyta śpiewka o końcu demokracji. © ℗