Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Trudna nauka pragmatyzmu

Paweł Lisicki

Ledwo kilkadziesiąt minut po tym, jak PiS ogłosił, że wycofuje się ze zmian w Sądzie Najwyższym, zadzwoniła do mnie pewna bardzo rozgoryczona czytelniczka i stwierdziła, że już więcej na partię Kaczyńskiego nie będzie głosować, bo została zdradzona. „Wystrychnięto mnie na dudka – mówiła z żalem. – To po co się tak angażowałam w ich obronę, zbierając kolejne razy? A teraz? Teraz będę pośmiewiskiem”.

Przypuszczam, że takich rozczarowanych i rozgoryczonych wyborców do tej pory głosujących na PiS było znacznie więcej. Oczywiście trudno się spodziewać, żeby faktycznie porzucili oni partię rządzącą. W końcu, i to jest właśnie to, z czego doskonale sobie zdają sprawę stratedzy partyjni, do kogo mieliby pójść? Tak długo, jak PiS pilnuje swojej prawej flanki, i tak długo, jak nie ma po prawej stronie konkurencji, różne zawirowania, zwroty i odwroty uchodzą partii rządzącej na sucho. Jednakże nigdy nie wiadomo, jaka jest wytrzymałość elektoratu.

W ostatecznym rozrachunku duże znaczenie mają też mobilizacja i zaangażowanie. Czym innym jest głosowanie na partię dlatego, że wierzy się w jej program i zdolności przywódcze liderów, a czym innym z musu, bo inni byliby jeszcze gorsi. Dla PiS rezygnacja ze zmian w Sądzie Najwyższym była zatem wyjątkowo trudna. Do tej pory rządzący przyzwyczaili swoich wyborców do tego, że nigdy się nie cofają pod naciskiem zewnętrznym – wyjątkiem była tylko sprawa nieszczęsnej ustawy o IPN. Krok w tył był tożsamy ze zdradą i z tchórzostwem. PiS zdobył i utrzymał poparcie, bo przekonał część wyborców, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych i że faktycznie, a nie tylko symbolicznie i fasadowo zamierza wprowadzić zmiany.

D

okładnie tak było w przypadku zmian w Sądzie Najwyższym. Obecna porażka nie byłaby zapewne tak dotkliwa, gdyby nie to, że sami politycy PiS miesiącami robili wszystko, żeby wyrobić u swoich popleczników przekonanie, że podejmują jedynie słuszne i niepodważalne decyzje. To, co było w najwyższym stopniu wątpliwe – pozbawienie stanowiska pierwszej prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf – i to, co było ryzykowne – odesłanie na wcześniejszą emeryturę sędziów powyżej 65. roku życia – pokazywali jako jedyne rozwiązanie. Ba, niektórzy wręcz mówili, że niechęć do tych zmian może być wyłącznie wyrazem braku patriotyzmu i wad moralnych. Tylko że politycy, którzy są nazbyt moralizatorscy, w przypadku, kiedy muszą wykazać się elastycznością, narażają się na zarzut hipokryzji. Dlatego tak trudno politykom PiS opowiedzieć, co właściwie się stało. Historia jest zaś banalnie prosta: PiS cofnął się, bo wystraszył się, że TSUE jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego i tak zmiany odrzuci. Byłby to zatem poręczny instrument w ręku opozycji, która mogłaby bez końca straszyć polexitem. Gdyby nie rezygnacja ze zmian, PiS musiałby się liczyć z porażką w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a potem i do Sejmu.

Wycofując się ze zmian, partia Jarosława Kaczyńskiego wykazała się zatem roztropnością, umiejętnością przewidywania skutków własnych działań i zastanawiania się nad ich politycznymi kosztami. Tylko czy pragmatyzm, którym wykazali się politycy PiS, jest ceniony przez ich własnych wyborców, których tak długo uczyli czegoś dokładnie odwrotnego? Czy realizm, którym się wykazali, trafi do przekonania tym, którzy mniemają, że polityka to starcie mocy dobra i zła? I dlaczego zdobyli się na taką refleksję tak późno? Albo od początku nie należało wprowadzać zmian tak daleko idących, albo – jeśli traktowało się je jako kartę przetargową, jako coś, z czego można się wycofać po to, żeby zachować inne reformy – nie należało używać tak bardzo moralistycznej i manichejskiej retoryki. Wówczas znacznie łatwiej byłoby mówić o taktycznym odwrocie, a nie o tchórzostwie, słabości czy zdradzie. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań