Kto panuje nad historią
Paweł Lisicki
Większość komentatorów, oceniając uroczystości 1 września, skupiła się na wystąpieniu prezydenta Andrzeja Dudy i na prośbie o przebaczenie, którą wypowiedział prezydent Niemiec, Frank-Walter Steinmeier. To zrozumiałe. Jednak na nie mniejszą uwagę zasługują słowa innego zagranicznego gościa, mianowicie wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a. Nie tylko ze względu na to, co mówił o relacjach polsko-amerykańskich, ale bardziej z innego powodu: wiceprezydent USA zarysował w Warszawie prawdziwie religijną, chrześcijańską z ducha teologię historii. Właśnie tak! Mówił rzeczy, których niestety nie jest w stanie wydusić z siebie żaden inny europejski przywódca. Żaden ważny unijny polityk nie odważyłby się powiedzieć, że panem historii jest Bóg, że utrata wiary pociąga za sobą dziejową katastrofę, że wolność człowieka musi być osadzona na fundamencie prawa Bożego, że naród i państwo odgrywają osobną rolę w planach Opatrzności. Wynika z tego zresztą, że chrześcijański polityk ma obowiązki nie tylko wobec wyborców i elektoratu, lecz także przede wszystkim wobec Boga.
„Gdyby kazano mi wskazać pokrótce główną cechę XX w., nie mógłbym znaleźć nic bardziej precyzyjnego niż to – człowiek zapomniał Boga” – mówił, cytując Aleksandra Sołżenicyna, wiceprezydent Pence. I dalej: „Ci, którzy chcieli przeobrazić świat, nie mieli ostatniego słowa. Polska i inne narody ujarzmione przetrwały i nigdy nie straciły ducha. Polska nie może być złamana”. Dlaczego? Bo w Polsce wiara miała charakter nie prywatny i jednostkowy, ale właśnie społeczny i narodowy. Wiceprezydent USA wspomniał też o naukach polskiego papieża: „[…] Ale tego dnia, w tym miejscu, papież Jan Paweł II powiedział: »Człowiek nie zrozumie swojej prawdziwej natury ani czym jest godność i dokąd zmierza, bez Chrystusa«. Kiedy Ojciec Święty wypowiedział te słowa, miliony Polaków chciały być słyszane. Śpiewali: Chcemy Boga. Tu stoi przed nami krzyż, dokładnie naprzeciwko Grobu Nieznanego Żołnierza. To symbol polskiej wiary i wytrwałości. To trwałe świadectwo wiary Polaków. Solidarność narodów jest możliwa wtedy, kiedy uwzględnia się działania boskie. […] Tam, gdzie trwa duch Boży, tam jest i wolność. […]”. Słyszą Państwo? Jeden
z najważniejszych polityków amerykańskich jawnie twierdzi, że bez uwzględnienia działania Boga, Chrystusa i krzyża nie ma ani wolności, ani solidarności narodów.
Warto te słowa przywoływać. Nie dlatego, że są wyjątkowo odkrywcze – to raczej stara mądrość. Nie. Warto je przywoływać dlatego, że padły właśnie z ust czynnego i wpływowego polityka. Kogoś, kto nie boi się okazywać wiary i rozumie, że ma ona też, mieć musi, wymiar publiczny. Tak kiedyś rozumieli znaczenie chrześcijaństwa również europejscy politycy. Rozumieli, że wielkość Zachodu to wielkość cywilizacji opartej na wierze w Boga, że bez boskiej gwarancji człowiek traci godność i wolność. Nie widzieli w sobie ostatecznych kreatorów dziejów, bo rozumieli, że historia jest w rękach Stwórcy. Doprawdy, jest ironią losu, że właśnie polityk amerykański musi dziś o tym przypominać. Większość liberalnych mediów nazwała wiceprezydenta USA ultra czy skrajnie konserwatywnym. Smutne to, ale pokazuje, jak bardzo zmienił się współczesny świat. To, co kiedyś było powszechną mądrością i normą – uznanie Boskich rządów nad światem – stało się wyrazem skrajności i ekstrawagancji. Jednak nie wolno się temu podporządkować. Przykład Mike’a Pence’a pokazuje, że chrześcijaństwo jako siła polityczna nie całkiem zginęło. Niezależnie od tego, co powtarzają przedstawiciele wielkich liberalnych i lewicowych mediów, Boga nie całkiem udało się wypchnąć z historii i ze świata. Jest nadal jej panem i wciąż, rzadko wprawdzie, można o tym usłyszeć od najważniejszych przywódców politycznych świata. © ℗