LISTY
Drodzy Czytelnicy,
W tym tygodniu ostre pytania, polemiki i odpowiedzi autorów. A komu mało – zapraszamy na nasz fan page na Facebooku.
Niekoszerność i gen wolności
W numerze 26/2016 tygodnika „Do Rzeczy” (czytam wersję papierową, stąd opóźnienie w Michigan) zwróciły moją uwagę dwie informacje zawarte w tekstach „Remanenty 2 – niekoszerność” Waldemara Łysiaka i „Polak, Węgier i UE” Macieja Szymanowskiego. Łysiak podaje jako przykład i źródło bibliograficzne publikację Margaret Simpson „Jewish Anti-Semitism”, której to książki nie tylko nie można znaleźć w żadnej księgarni wysyłkowej w USA, lecz także nie można znaleźć żadnych informacji dotyczących autorki czy ww. pozycji w ogóle w Internecie.
Z kolei Szymanowski pisze o genomie R1a1 chromosomu Y, który jakoby u Polaków i Węgrów wykazuje największą w Europie zbieżność. Przeprowadziłem na ten temat wielogodzinne poszukiwania (podobnie jak w przypadku ww. pozycji Simpson) i nie znalazłem niczego, co potwierdzałoby istnienie w rzeczywistości „genu wolności”.
Nie wiem, z jakiego powodu ww. autorzy podają informacje niesprawdzone i źródła nieistniejące, ale podważa to ich rzetelność, a w efekcie rzetelność informacji tygodnika "Do Rzeczy".
Z wyrazami szacunku
Mariusz Szajnert, Troy, Michigan, USA
W moim felietonie chochlik drukarski palnął, niestety, literówkę nazwiskową. Margaret Sampson (a nie Simpson) zamieściła swój esej „Jewish Anti-Semitism” w pracy zbiorowej „Why Germany?”, 1993.
Waldemar Łysiak
Dość zaskakujące, przyznaję, dane dotyczące bardzo wysokiej genetycznej bliskości Polaków i Węgrów, zostały opublikowane w numerze 290/2010 amerykańskiego czasopisma „Science”, w artykule autorstwa 16 naukowców. Teorię tę potwierdza zresztą nie tylko gen R1a1 chromosomu Y, o czym pisałem, lecz także związane z tzw. efektem założyciela mutacje genu BRCA-1. Jak zauważył William Szekspir: „There are more things in heaven and earth, than are dreamt of in your philosophy”, czyli „Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których nie śniło się filozofom...”.
Maciej Szymanowski
„Wehrmacht maszeruje”
W artykule Andrzeja Krzystyniaka („Do Rzeczy” 27/2016) pojawia się znowu „dziadek z Wehrmachtu”. Bardzo proszę o symetrię w ocenianiu historii Polski. Proszę zacząć pisać o „dziadku z Armii Czerwonej”.
Jestem z Pomorza, ale studiowałem i mieszkałem długi czas we Wrocławiu. Nikt tam nie wytykał moim profesorom, kolegom ze wschodnich ziem Polski „dziadka z Armii Czerwonej” [...]. Proszę zatem o pokorę, prawdę i symetrię.
Tu, na Pomorzu, często wybór był jasny: niewypełnienie obowiązkowej ankiety, a po zakwalifikowaniu do „zdolnych do wniemczenia” odmówienie podpisania trzeciej grupy narodowościowej oznaczało dla matki i dzieci obóz rodzinny w Potulicach albo w Toruniu w „Szmalcówce”, a dla ojca obóz w Stutthofie. Proszę odwiedzić w Toruniu cmentarz „na Szmalcówce” i zobaczyć grób kilkuset dzieci zmarłych w tym obozie „rodzinnym”. Przyjęcie trzeciej grupy oznaczało pewne bezpieczeństwo rodziny i wcielenie mężczyzn do Wehrmachtu, a tam można było dostać się do niewoli lub uciec.
Proszę więc jednostronnie nie zastępować prawdy o tragicznym losie Polaków i tych ze Wschodu, i tych z Zachodu wytrychem „dziadek z Wehrmachtu”, a jeśli już, to razem z „dziadkiem z Armii Czerwonej”.
Z wyrazami szacunku
Andrzej Wojciechowski
Celem mojego artykułu nie było potępianie osób, których o zgodę na służbę w niemieckiej armii nikt nie pytał, a wręcz przeciwnie, zwracam uwagę na zmarnowane życiorysy osób zmuszonych walczyć za obcą sprawę. Próżno tego szukać na wystawie „Dziadek z Wehrmachtu”. Swoim tekstem zwracam uwagę na jednostronny obraz niemieckiej armii, bez zbrodni przez nią popełnionych na jeńcach, ludności cywilnej, jak również krzywd i cierpień przymusowo wcielonych w jej szeregi.
Andrzej Krzystyniak