Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

w rzeczy samej

Nie do takiej Unii wchodziliśmy

Paweł Lisicki

Niedawno w Parlamencie Europejskim odbyła się kolejna, szósta już chyba, debata poświęcona polskiej demokracji. Być może najbardziej szokującą rzeczą jest to, że wielu jej uczestników, wielu tych, którzy teraz występują w roli Katonów i oskarżycieli, wywodzi się z różnej maści lewackich ugrupowań. Kogóż to wśród nich nie ma? Dawni komuniści, anarchiści, maoiści, antyglobaliści. Wszystkich łączy obecnie kilka prostych idei. Po pierwsze, nienawiść do tradycji chrześcijańskiej Europy. Po drugie, wrogość do państwa narodowego jako najważniejszego podmiotu dziejów. Po trzecie, fascynacja różnymi nowoczesnymi „izmami”, które zastąpiły dawny, sfatygowany i zmęczony marksizm oraz jego walkę klas. Są tam zatem radykalne feministki, genderystki i genderyści, ekologowie i ekolożki, obrońcy prawa do aborcji i zmiany płci, propagandyści związków homoseksualnych i lesbijskich. Wszyscy oni widzą w komunizmie cechy pozytywne, uznają, że ta zbrodnicza, totalitarna ideologia była ostatecznie źródłem emancypacji i wolności. Nie tylko, że nie wstydzą się swoich korzeni, nie tylko, że nie tłumaczą się z nich, lecz także sądzą, iż wcześniejsze lewackie zaangażowanie daje im szczególne prawo oceniania innych.

To, co kompromituje w Polsce, na Zachodzie bywa powodem do chwały. W Polsce lewaccy radykałowie znajdują się na marginesie debaty publicznej, w wielu państwach Unii zajęli centrum i dyktują jej ton. W Polsce z poglądami reprezentowanymi przez unijną lewicę można co najwyżej liczyć na poparcie wąskich warstw społecznych, w wielu państwach Unii dzięki ich głoszeniu zdobywa się pozycję i władzę.

Powód jest oczywisty – w przeciwieństwie do mieszkańców wielu państw Zachodu Polacy na własnej skórze doświadczyli rządów komunistycznych. Wiedzą, czym się kończy budowanie utopii i łamanie prawa naturalnego. Rozumieją, że ideologiczny radykalizm prowadzi w ostateczności do stosów trupów, nienawiści, pogardy dla wolności. Pamiętają, że brunatny terror niemieckich nazistów i czerwony terror sowieckich komunistów co do istoty oraz liczby ofiar nie różniły się od siebie. Dlatego kiedy patrzę na występy co bardziej zaangażowanych zielonych i czerwonych europosłów, którzy w prostej linii wywodzą się z komunistycznych organizacji, wyobrażam sobie, jak wyglądałby świat, gdyby historia potoczyła się inaczej i gdyby współcześnie rządzili następcy nazistów. Tak, nie widzę różnicy między przynależnością do organizacji neonazistowskich i komunistycznych – jedne i drugie są równie godne potępienia.

Można oczywiście powiedzieć, że przecież największą frakcją w Parlamencie Europejskim są chrześcijańscy demokraci, że różne kluby lewicowe są w mniejszości. W sensie arytmetycznym to prawda. Jednak to nie chadecy – pragmatyczni, bezideowi, zmęczeni – nadają ton. Rząd dusz należy do liberalnej lewicy. To nie przypadek zatem, że nad wejściem do jednego z najważniejszych budynków Parlamentu Europejskiego znajduje się nazwisko Altiero Spinellego, włoskiego komunisty, autora manifestu z Ventotene, w którym to wzywa się do ostatecznego zniesienia państw narodowych, walki z imperializmem i tradycyjną kulturą, która ma być źródłem opresji, ucisku, alienacji.

To nie Polska uległa zmianie, to Unia, w miarę czasu, pokazuje swoją inną twarz. Polska przystępowała do Unii, wierząc, że jest to najlepsza forma zabezpieczenia własnej niepodległości, zarówno szybkiego rozwoju cywilizacyjnego, jak i bezpieczeństwa. Coraz częściej okazuje się jednak, że dla polityków europejskiej lewicy Unia stała się poręcznym instrumentem dyscyplinowania i karania niesfornych, wielkim wehikułem, za pomocą którego można realizować utopijne cele. Tak jak w przypadku każdej obsesyjnej ideologii nie liczą się korzyści i szacunek dla odrębności narodowej, ale dążenie do narzucenia innym swoich wzorców. Nic dziwnego, że takie zachowanie polityków lewicy musi prowadzić do postawienia sobie na poważnie pytania o sens dalszej przynależności do Unii. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań