Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W RZECZY SAMEJ

Największa afera dziejów 

Paweł Lisicki

Jedni mówią, że góra urodziła mysz, inni wspominają o mokrym kapiszonie.

Nawet wśród najbardziej zagorzałych przeciwników Jarosława Kaczyńskiego i PiS podniecenie nie trwało długo. A miało być tak pięknie. Tym razem naprawdę, który to już raz – nie pamiętam, ale tym razem naprawdę, nieodwołalnie, ostatecznie i w 100 proc. „Gazeta Wyborcza” miała przygwoździć i raz na zawsze, na wieki wieków i absolutnie udowodnić to, że prezes rządzącej partii to nikczemnik, obłudnik, hochsztapler, człowiek dwulicowy, zły i Polsce w najwyższym stopniu szkodzący. Tym razem to już miało być naprawdę nie na żarty.

Redakcja przy Czerskiej była tak pewna swego, że jeszcze dzień przed publikacją owego ponoć morderczego materiału Jarosław Kurski zachęcał czytelników do porannego spaceru do kiosków, bardziej leniwym oferując wykup subskrypcji elektronicznej. Szczerze mówiąc, dosyć to dziwaczna formuła i dlatego od razu, kiedy owe zachęty dostrzegłem, byłem pewien, że coś z tym śmiercionośnym i miażdżącym materiałem jest nie tak. Mylenie funkcji komiwojażera i obnośnego sprzedawcy – a w takiej roli obsadził się jeden z szefów „Wyborczej” – z bohaterskim obrońcą demokracji nikomu na zdrowie nie wychodzi. Dawno już tak wielu nie spodziewało się tak wiele, dostając tak niewiele – można sparafrazować całą kampanię towarzyszącą publikacji materiału o spotkaniach prezesa PiS z do tej pory szerzej nieznanym austriackim biznesmenem. Zamiast krwistego befsztyka nędzna i mdła polewka.

Faktycznie, na czym dokładnie polega cała afera? Najciekawsze, że nawet autorzy tego wiekopomnego tekstu mieli niejakie problemy z odpowiedzią na to pytanie. Jeden z nich, zasłużony bojownik w walce z prawicową hydrą, raczył był powiedzieć, że tym, co w publikacji najważniejsze, jest to, iż Jarosław Kaczyński został nagrany. Znowu, patrząc na trzeźwo, cała sprawa jest dosyć groteskowa. Co bowiem jest tak nagannego w postępowaniu szefa PiS? Czy obciąża go to, że ktoś go potajemnie nagrał? Wolne żarty.

Znowu, słuchając tego, co do tej pory opublikowano, miałem wrażenie, jakbym znalazł się w domu wariatów. Po zapowiedziach „GW” spodziewałem się, że otrzymam coś naprawdę szokującego. Powiedzmy – nagranie pokazujące, jak prezes PiS dogaduje się z obcym wywiadem (najlepiej ruskim) albo jak zleca dokonanie zbrodni, albo jak przyjmuje gigantyczne pieniądze płynące do banku na Kajmanach w zamian za przychylność państwowej firmy. Nic z tych rzeczy. Otóż dowiedziałem się, że prezes PiS uznał, iż budowa budynków przy ulicy Srebrnej (nikt nie podważa praw spółki do terenu) w Warszawie nie ma sensu, bo i tak na przedsięwzięcie nie wyrazi zgody opanowany przez PO ratusz, oraz poradził austriackiemu biznesmenowi, żeby w sprawie ewentualnych roszczeń finansowych zwrócił się do sądu. Słusznie zatem niektórzy zauważyli, że jeśli jest tu afera, to polega ona na tym, że decyzje o zgodzie na zabudowę mają charakter polityczny. Podobnie nie jestem w stanie zrozumieć, co sensacyjnego jest w radzie, aby sprawę rozstrzygnął sąd.

Jeszcze bardziej osobliwy był kolejny wątek, w którym to nagrany prezes PiS mówił, że budowa przy Srebrnej ściągnie na niego atak i oskarżenia, że jest bogaczem. Chociaż w tym przypadku okazuje się, że taki sam zarzut można mu postawić całkiem niezależnie od tego, że do rozpoczęcia inwestycji nie doszło. Po prostu najwyraźniej są tacy, którzy gdy słyszą: „Kaczyński, podsłuch, pieniądze, budynki”, to im najzupełniej wystarczy, żeby wykrzyczeć: „Złodziejstwo”.

Prawda jest taka, że cała ta historia więcej mówi o autorach tekstów niż o ich bohaterze. Jednej rzeczy jestem pewien: już wkrótce, już za momencik, znowu usłyszę, że niezłomni śledczy z „GW” dotarli do 155. absolutnie niepodważalnego, całkowicie pewnego, stuprocentowego i ostatecznego dowodu niegodziwości PiS. I wtedy nie ma przebacz. Cóż, niektórzy po prostu już tak mają. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań