Listy
Drodzy Czytelnicy,
W tym tygodniu dwa listy w sprawie podniesionej niedawno przez Łukasza Warzechę. Korespondencję elektroniczną do redakcji prosimy kierować na adres: listy@dorzeczy.pl.
„Anarchia ocala”,
Łukasz Warzecha, „DRz” 51/2019
Szanowny Panie Redaktorze!
[…] uważam, że ma rację [Łukasz Warzecha – przyp. red.] i nie możemy zgodzić się na bezsensowne regulacje, a taką jest tzw. ustawa śmieciowa. Nie wiem, kto personalnie jest jej twórcą, ale niewątpliwie miał duszę urzędnika, ustawa bowiem jest napisana strasznym językiem, lecz może w tym szaleństwie jest metoda. Cechuje ją urzędnicze przekonanie, że jak już przepisy są, to będą stosowane, oraz porażający brak wyobraźni. Jak można wierzyć, że ludzie mający kilkumetrowe kuchnie (tak jest w większości bloków mieszkalnych) będą trzymać pięć kubłów, żeby gromadzić w nich posegregowane śmieci, które następnie, zamiast wyrzucić do zsypu, będą nosić do pojemników stojących gdzieś na osiedlu. Przez okno zaś zobaczą, że przyjeżdżająca raz w tygodniu śmieciara wrzuca posegregowane przez nich śmieci do jednego pojemnika i je miele.
Jak można stosować zbiorową odpowiedzialność? Tak jest w przypadku wszystkich domów wielorodzinnych, a w takich domach mieszka większość mieszkańców miast. Pozwolono samorządom na niczym nieuzasadnione, drastyczne podwyżki cen wywozu śmieci. Ustawa nie wymaga konsultacji społecznych ani nie nakłada na stosowne organy kontroli obowiązku uzasadnienia podwyżek cen.
Kolejny raz państwo i samorządy przerzucają na obywateli swoje obowiązki. Jeżeli rzeczywiście ze względów gospodarczych (bo z ochroną środowiska nie ma to nic wspólnego) należy segregować śmieci, to powinny to robić samorządy poprzez wyspecjalizowane firmy. Jeżeli rząd nie wycofa się z tej ustawy, to jestem przekonana, że efekt będzie odwrotny do zamierzonego.
Z poważaniem
Krystyna Markowska, Łódź
Wolność z moją ciotką
Zgadzam się z Łukaszem Warzechą, że coraz bardziej biurokracja ogranicza wolność obywatelom. Od lat prowadzę dzienniki. Dzięki nim powróciłam we wspomnieniach do ciepłego, letniego dnia w czerwcu 1993 r. Siedziałam z moją ciotką, emerytowaną nauczycielką, na ławce w parku. Ciotka (osoba niekonwencjonalna i pełna fantazji), by uświetnić spotkanie, przyniosła piersiówkę koniaku i turystyczne kieliszki. Raczyłyśmy się dobrym trunkiem, rozmawiałyśmy o książkach, a w tym czasie mój sześcioletni syn biegał po parku. Zachowałam w pamięci ten piękny dzień.
Wyobraźmy sobie tę sytuację dziś. Mandat za picie w miejscu publicznym z dzieckiem pod opieką, puszczanie dziecka samopas bez nadzoru. Skończyłoby się w komisariacie i na realnej groźbie odebrania dziecka. Ileż wolności nam odebrano w drobnych, codziennych sprawach. Coraz częściej mam wrażenie, że urzędnicy traktują mnie jak nieodpowiedzialną idiotkę. Utwierdziłam się w tym (po raz kolejny), kupując drabinę. W kilkunastopunktowej instrukcji naklejonej na towarze doczytałam się m.in., że na drabinę nie należy wchodzić tyłem.
Pozdrawiam Redakcję
Barbara Kęcińska-Lempka