Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

w rzeczy samej

Kiedy władza traci słuch

Paweł Lisicki

Z

 niepokojem zauważam, że sytuacja polityczna robi się coraz ciekawsza. Z niepokojem, bo mimo pewnej sympatii dla polskiej prawicy nie mogę zrozumieć dziwnych, karkołomnych wręcz jej posunięć. Dwa przykłady dobrze to pokazują.

Pierwszym jest kwestia relacji Polski z Unią Europejską. Jeszcze w listopadzie 2020 r., kiedy to polski rząd nie zdecydował się zastosować weta i zaakceptował mechanizm „praworządność za pieniądze”, wspominałem, że to poważny błąd. Wtedy jednak przedstawiciele władz mówili, że obawy są na wyrost, że Komisja na pewno nie wykorzysta wobec Polski tego środka nacisku. Możemy spać spokojnie, tłumaczyli, pieniądze popłyną do Polski szerokim strumieniem. I, najwyraźniej wierząc we własne słowa, uruchomili wielką akcję propagandową – wystarczy wyjść na ulice polskich miast, by dojrzeć wszędobylskie billboardy. Hasło jest proste: „770 miliardów złotych dla polskich wsi, miast i miasteczek”.

Pomijam już problem sumy – część z tych pieniędzy i tak Polsce się należała w ramach funduszy strukturalnych – i czasu: to program na lata. Cóż, na tym polega PR, żeby podkreślać sukces, nawet jeśli nie wszystko się do końca zgadza. Ale jak, u licha, pytam, ktoś mógł wpaść na pomysł uruchomienia tej kampanii z a n i m Komisja Europejska zaakceptowała polski Krajowy Plan Odbudowy? Dlaczego nikt nie pomyślał, że ogłaszając wszem wobec, że Polska dostanie ową mityczną nieco sumę, od razu osłabia i pogarsza swoją pozycję w relacjach z Brukselą? No bo co będzie, jeśli – jak wszystko na to wskazuje – Unia z akceptacją polskiego planu, a więc i z funduszami, będzie zwlekała? Im dłużej to trwa, tym polski rząd jest w trudniejszej sytuacji: przecież publicznie ogłosił, że pieniądze są, więc jak będzie tłumaczył, że ich nie ma? Niektórzy, nieco cynicznie, przyznaję, mówili, że skuteczny polityk bierze i nie kwituje. Mam wrażenie, że w relacjach z Unią polskie władze zachowały się odwrotnie: pokwitowały (ogłaszając publicznie przyznanie pieniędzy), ale nie wzięły (bo Komisja rozpatruje polski plan). Gdzie tu logika?

Podobne wątpliwości ogarniają mnie, kiedy obserwuję coraz większy upór i zaciekłość, z jaką politycy PiS próbują przekonać wyborców do dobrodziejstw projektu Polskiego Ładu. Wszystkie badania sondażowe pokazują, że pomysł, mówiąc kolokwialnie, „nie zażarł”. Poparcie polityczne nie tylko nie wzrosło, lecz także znowu zaczęło spadać. Wnioski z badań pogłębionych, ostatnio opublikowane przez „Dziennik Gazetę Prawną”, są równie bezlitosne dla projektodawców. „Prawie 55 proc. badanych nie wierzy, że rozwiązania podatkowe przewidziane w sztandarowym programie PiS będą dla nich korzystne”. Co ciekawe, nawet wyborcy PiS nie wpadli w euforię – aż 20 proc. z nich nie dostrzega dla siebie pożytku.

Ł

atwo to było przewidzieć. Wcześniejsze projekty socjalne PiS kończyły się sukcesem, bo były oparte na prostym przekazie: najsłabsi zyskają, nikt nie straci. Albo nawet jeszcze mocniej: wszyscy zyskają. Właśnie dlatego tym elementem Polskiego Ładu, który cieszy się największym poparciem, jest zapowiedź podniesienia kwoty wolnej od opodatkowania do 30 tys. zł. Jednak ktoś (zakładam, że mamy tu do czynienia ze świadomym planem) wpadł na genialny pomysł, żeby przy okazji podnieść faktycznie podatki dla lepiej zarabiających i małych przedsiębiorców. Ponoć to tylko 10 proc. społeczeństwa, a więc statystyczna mniejszość. Jednak ta „statyczna mniejszość”, która ma stracić, sprawia, że Polski Ład nie jest tak skuteczny politycznie jak „500+”.

P

o pierwsze, okazuje się, że za pomysły rządowe ma zapłacić większość polskiej klasy średniej. To zaś oznacza, że będzie się ona bronić i walczyć słusznie o swoje. Nawet jeśli to statystyczna mniejszość, to jej wpływ na społeczeństwo jest znacznie większy, niż wynikałoby to z tabelek w Ministerstwie Finansów.

Po drugie, gospodarka to system naczyń połączonych (przepraszam za banał, ale najwyraźniej trzeba to przypominać). Uderzenie w małych i średnich przedsiębiorców to cios nie tylko dla nich, lecz także dla ich rodzin oraz pracowników, a być może kontrahentów. Po trzecie wreszcie, tłumacząca zasady Polskiego Ładu rządowa narracja, zgodnie z którą bogaczami są osoby zarabiające powyżej 10 tys. zł miesięcznie brutto, wydaje się kompletnie chybiona. Bo przecież nie tylko mobilizuje przeciw temu projektowi tych, którzy ową rzekomą granicę bogactwa przekroczyli, lecz także tych (a więc w zasadzie wszystkich czynnych i przedsiębiorczych Polaków), którzy do niej dążą. Krótko: Polski Ład jest od początku obciążony poważnymi, wewnętrznymi wadami.

No więc jak tu nie mieć wrażenia, że władza traci słuch? © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań