w rzeczy samej
Z nienawiści do Polski
paweł lisicki
K
ilka ostatnich tygodni, podczas których Białoruś, zapewne z poparciem Rosji, próbuje zdestabilizować sytuację w Polsce i szerzej – w Unii, wysyłając na granicę tłumy migrantów, doskonale pokazało, do czego doprowadziła znaczącą część polskich elit nienawiść do własnego narodu. Ojkofobia to bardzo poważna choroba, a jej objawy można obserwować niemal codziennie. Pozwala ona przejść do porządku nad faktami – Polska jest ofiarą ataku Aleksandra Łukaszenki, który traktuje przybyszy z krajów Afryki i Bliskiego Wschodu jak mięso armatnie. Zamiast tego można głosić, że obrońca jest opresorem, i z poczuciem moralnej wyższości oskarżać rząd, prezydenta oraz ogół Polaków o to, że mają kamienne serca, że nie dorośli, że nie umieją współczuć. Zamiast pomagać – wznoszą zasieki, zamiast otwierać ramiona – wysyłają wojsko. Czytam te kolejne donosy na własny naród i wzruszam ramionami. Skąd w Polsce wzięło się tylu (pożytecznych) idiotów? Jak można nie dostrzegać zamysłu Łukaszenki i związanego z nim niebezpieczeństwa?
Ogół liberalnych mediów nawet nie próbuje zachowywać pozorów bezstronności. Dziennikarze i redaktorzy piszą propagandowe teksty, które mają osłabić wolę oporu. Nie widzę zresztą wielkiej różnicy między ich doniesieniami z granicy, łzawymi filmami i pełnymi oburzenia manifestami a zmasowaną akcją ulotkową podczas wojny. Być może różnica dotyczy wyłącznie użytych środków: dawne, zrzucane z samolotów przeciwnika ulotki były siermiężne, dzisiejsze instrumenty presji – reportaże i ckliwe teksty – są bardziej wyrafinowane. Co do zasady jednak chodzi dokładnie o to samo: o rozmiękczenie charakteru, sparaliżowanie woli oporu. Dlatego bez przerwy należy atakować Straż Graniczną, wojsko czy policję. Bez końca oskarżać opinię publiczną o ciasnotę i egoizm.
Nienawiść do PiS okazuje się u tych ludzi silniejsza niż zdrowy rozsądek. Gdyby go zachowali, musieliby dostrzec, że obrona granic państwa przed masowym napływem nielegalnych migrantów jest absolutnie podstawowym obowiązkiem. Państwo, które nie jest w stanie ochronić granic, przestaje być państwem. Jak można tego nie dostrzegać? Jeśli Polska zgodziłaby się pod presją przyjąć stu uciekinierów, to dlaczego nie dwustu lub tysiąc albo sto tysięcy, a może milion? Co ma do tego miłość bliźniego? Czy w imię miłości bliźniego, miłości do migrantów, wolno narażać życie i zdrowie Polaków? Wolno ryzykować ich bezpieczeństwem dla abstrakcyjnego obcego? Kto im dał to prawo?
O
powieści niektórych ludzi, rzekomo obdarzonych bardziej wrażliwym sercem, o tym, że oni sami by przyjęli migrantów, to czysty faryzeizm. Oni sami? Oni sami na samotnej wyspie czy też oni sami w państwie, które zapewnia im ochronę prawną i bezpieczeństwo? Oni sami dadzą gwarancję innym, że przyjęci przez nich przybysze nie są niebezpieczni? Żałosne. Ostatnio przeczytałem o właścicielu pewnej sieci hoteli, który ogłosił, że przyjąłby setkę migrantów, tylko złe polskie państwo mu nie pozwala. Jak łatwo przewidzieć, natychmiast został bohaterem mediów. Proszę, to się nazywa chrześcijańskie współczucie – czytam. Czyżby? W jaki sposób dokona się wyboru? Sam pan hotelarz sprawdzi potencjalnie niebezpiecznych przybyszów? Czy może polskie służby? Ale jeśli polskie służby, to dlaczego mają przyjąć tych, a nie innych? Bo jeśli jednych tak, to na mocy jakiej zasady? W efekcie w imię zaspokojenia własnego dobrego samopoczucia odpowiedzialność za ryzyko przenosi się na drugich. Co się osiąga, stawiając w ten sposób sprawę? Rozgłos i poczucie satysfakcji? Z pewnością. Jest to jednak fałszywe stawianie problemu: otwarcie granic przed migrantami to nie kwestia dobrego lub złego serca, ale decyzja polityczna, która ma ogromne znaczenie dla ogółu. Jeśli pan hotelarz chce sam ryzykować i pomagać, proszę bardzo: niech otworzy dla imigrantów dom na Białorusi. Lub niech wyjedzie do miejsc, z których uciekają, do Afryki i tam niech im pomaga, jak robi zresztą wielu polskich misjonarzy czy wolontariuszy.
J
ak zwykle, kiedy myślę, że już nic mnie nie jest w stanie zaskoczyć, otwieram „Gazetę Wyborczą” i widzę, że się myliłem. Oni naprawdę nie mają żadnych zahamowań. „Polskie matki: »Polacy znów, jak w czasie wojny, nic nie robią dla umierających ludzi. Najgorsze jest poczucie niemego współudziału«”. To jest tytuł w gazecie, której nie wydaje ani Łukaszenka, ani Putin. Naprawdę redaktorzy z Czerskiej nie mieli oporu, żeby to napisać. Nienawiść odebrała im rozum i dlatego upiekli dwie pieczenie przy jednym ogniu. Ogłosili, że Polacy w czasie wojny „nic nie robili dla umierających ludzi” i że dziś zachowują się podobnie. Zewnętrzny okupant by tego lepiej nie wymyślił. Brr. © ℗