Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Potrzeba dobrej miny

PAWEŁ LISICKI

Tylu pochlebstw dawno już Polacy nie słyszeli. Barack Obama – trzeba przyznać – wiedział, jak trafić do serc. Było i o Konstytucji 3 maja, i o polskim Chicago, i o iskrze wolności, która wyszła znad Wisły, i o gospodarczym cudzie nad Wisłą. Ba, Obama nie zapomniał nawet docenić Kościoła katolickiego i papieża Jana Pawła II. Najważniejsze jednak słowa dotyczyły, na co wskazało już wielu komentatorów, gwarancji bezpieczeństwa dla Polski i zapewnienia, że nasz kraj nigdy nie zostanie sam. Nie da się ukryć, że zarówno wizyta prezydenta USA, jak i jego przemówienie to duży sukces obecnych władz. Wprawdzie niezasłużony, ale tak to już bywa. To rząd Donalda Tuska i prezydent Bronisław Komorowski długo mieli złudzenia, powiem eufemistycznie, co do możliwości zmian polityki rosyjskiej. To premier przede wszystkim odpowiada za naiwność, tchórzostwo i tragiczne w skutkach błędy popełnione podczas wyjaśniania katastrofy smoleńskiej. Dziś za sprawą wydarzeń w Kijowie i rosyjskiej agresji na Ukrainę wszystko się zmieniło. Tusk przejął dużą część krytycznej wobec Moskwy retoryki PiS, a jego rząd stał się głównym adwokatem Kijowa w Unii. Działania Moskwy doprowadziły też do przeformułowania polityki Waszyngtonu. Amerykanie przestali opowiadać o resecie i demokratycznej Rosji, mimo wszystko udzielili Ukrainie wsparcia. Żeby uwiarygodnić tę nową, twardą w stosunku do Moskwy postawę, żeby pokazać, że USA pozostają liderem wolnego świata, Obama wybrał, rozsądnie, Warszawę. To wszystko postawiło PiS w położeniu, prawdę mówiąc, nie do pozazdroszczenia. Z natury rzeczy opozycja ma nieporównanie mniej możliwości działania, szczególnie jeśli chodzi o sprawy zagraniczne. Jednak nawet w tak trudnej sytuacji można sobie było, sądzę, wyobrazić bardziej skuteczną politykę. Nie rozumiem choćby, co miała wyrażać nieobecność Jarosława Kaczyńskiego podczas spotkań z Obamą? Nawet jeśli przyjąć, że prezesa PiS dopadła jakaś nagła dolegliwość, nikt nie próbował go zastąpić. Zamiast tego większość polityków PiS wolała albo milczeć, albo w najlepszym razie dezawuować znaczenie tak wizyty Obamy, jak i jego słów. Oczywiście wysłanie do Polski amerykańskich formacji byłoby lepszą rękojmią bezpieczeństwa niż słowne deklaracje. Jednak te drugie też mają znaczenie. Co więcej – to, co mówił prezydent USA, dokładnie odpowiadało wcześniejszym postulatom PiS. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że opozycja zachowała się podczas tej wizyty zgodnie z przysłowiem o psie ogrodnika. Zawiść to cecha ludzka, jednak nie wolno jej tak jaskrawo pokazywać. W końcu system demokratyczny oparty jest, o czym należy pamiętać, na wyjątkowo dużej dozie hipokryzji. Dlatego zamiast sprawiać wrażenie obrażonych, należało – mniemam – w tym konkretnym przypadku być obecnym i cieszyć się z wizyty oraz słów Obamy. Czasem należy po prostu robić dobrą minę do złej gry.

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań