Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Kłopot z kandydatem

PAWEŁ LISICKI

Od kilku tygodni PiS zachowuje zdecydowaną przewagę nad Platformą. Pozwala to zwolennikom opozycji wierzyć w zwycięstwo w wyborach do Sejmu. Ewentualna wygrana nie oznacza jednak jeszcze prawdziwej władzy. Nawet gdyby – co wciąż jest tylko prawdopodobne – Jarosław Kaczyński pokonał PO i nawet gdyby – co jest znacznie mniej prawdopodobne – zdobył ponad połowę głosów w parlamencie, trudno uznać, że jego samodzielne rządy przyniosą istotne zmiany, jeśli prezydentem pozostanie Bronisław Komorowski.

To prawda, obecnie prezydent aktywności nie przejawiał. Dotychczas najgłośniejszymi przedsięwzięciami Komorowskiego były zgolenie wąsów oraz rezygnacja z polowań. Trudno wszakże uwierzyć, że podobnie wyglądałoby jego urzędowanie w przypadku, gdyby Platforma straciła większość w Sejmie. Prezydent – co pokazały wcześniejsze kadencje – może być wyjątkowo trudnym przeciwnikiem premiera. W skrajnym przypadku może praktycznie zablokować politykę rządu. Z góry zaś można przewidzieć, że taką rolę odegra Komorowski, gdyby to Kaczyński został szefem gabinetu. Byłoby to tym łatwiejsze, że Komorowski mógłby liczyć, inaczej niż to było za czasów śp. Lecha Kaczyńskiego, na poparcie największych mediów. Wniosek stąd płynie prosty. Zdobycie urzędu prezydenckiego powinno być dla PiS czymś kluczowym. Bez niego wielkich zmian nie będzie.

Tymczasem PiS zachowuje się tak, jakby nie chciał dojść do tej konkluzji. Jakby uwierzył w słowa Donalda Tuska, że władza prezydencka to tylko splendor, luksus i majestat. Być może Kaczyński robi po prostu dobrą minę do złej gry. Jak trudno znaleźć opozycji dobrego kandydata, pokazuje przypadek pewnego znanego publicysty, skądinąd przenikliwego obserwatora sceny politycznej. Otóż jeszcze rok temu zarzekał się on, że Jarosław Kaczyński musi zostać kandydatem PiS na prezydenta, dziś z tą samą mocą przekonuje, że Kaczyński nie wystartuje. Dlaczego? Ponieważ jego prawdopodobna przegrana mogłaby przełożyć się na późniejszą porażkę PiS. Słusznie, tylko że to nie daje odpowiedzi na podstawowe wyzwanie.

Jeśli Kaczyński nie wystartuje, to PiS ma dwie opcje. Może wystawić kandydata blisko związanego z partią, kogoś, kto daje rękojmię lojalności. Taką osobą byłby prof. Piotr Gliński. Jednak mam nieodparte wrażenie, że PiS nadużył jego wizerunku. Na zbyt wiele stanowisk i w zbyt wielu różnych sytuacjach był to kandydat. Stracił zatem dwie najważniejsze zalety: świeżość i zdolność przyciągania do PiS wyborców spoza partii. Zgodnie z drugim scenariuszem należałoby wystawić kandydata ideowo zbliżonego do PiS, ale niezależnego. Oczywiście nie ma gwarancji, że będzie on – w razie sukcesu – realizował politykę prezesa. Tylko taki kandydat – ot, choćby osoba pokroju prof. Jadwigi Staniszkis – dawałby jednak szansę na wygraną w starciu z Komorowskim. Nie tylko nie byłby wrogiem, ale także można by było liczyć na jego wdzięczność. Jakiego wyboru dokona Jarosław Kaczyński? Wkrótce się przekonamy.•

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań