Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Góra urodziła mysz

Paweł Lisicki

To miała być sensacja na miarę XXI w. No, może jego pierwszej połowy lub przynajmniej dziesięciolecia. Ledwo do mediów dotarły pierwsze wieści, czerwienią okryły się portale, rozdzwoniły telefony do komentatorów, a telewizje przystroiły się w paski wszelkich kolorów. Platforma Obywatelska ogłosiła, że z jej list wystartuje do Sejmu Ludwik Dorn oraz że zamierza poprzeć w walce o Senat Grzegorza Napieralskiego. Czy to przełom, czy tylko burza w szklance wody? Na pozór oba transfery wyglądają bardzo atrakcyjnie. Szczególnie można to powiedzieć o pozyskaniu Ludwika Dorna, w końcu przez lata najbliższego współpracownika Jarosława Kaczyńskiego. Trudności pojawiają się, kiedy próbuje się przeanalizować na zimno zyski i straty, które niesie to posunięcie. Największą i – prawdę powiedziawszy – jedyną korzyścią PO jest to, że przyjmując na swe listy Dorna, zagrała na nosie Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wyrzuciłeś Dorna z PiS, chciałeś mu pokazać, jaką masz władzę, a my ci udowodnimy, że jesteśmy silniejsi – tak zdaje się brzmieć przekaz skierowany do szefa PiS. Jednak czy skórka warta była w tym przypadku wyprawki? Z pewnością dla polityków PO zrobienie kuku Kaczyńskiemu jest przyjemne, wszakże niektóre rozkosze za drogo kosztują. Dorn bowiem to polityk cokolwiek zużyty i pokiereszowany, powiedzmy ostrożnie: polityk na emeryturze. Od dawna występuje raczej w roli recenzenta i analityka niż działacza lub lidera. Nie ma własnego zaplecza, nic nie wskazuje też na to, żeby mógł do PO przyprowadzić znaczącą grupę wyborców. Zwolennicy PiS widzieć w nim będą zdrajcę, elektorat PO pozostanie wobec niego nieufny. Gorzej, że akces Dorna do PO niezwykle utrudni propagandystom rządowym straszenie PiS-em. Czego się tu bowiem bać, skoro wśród ludzi rozsądnych i racjonalnych jest miejsce dla byłej prawej ręki i najbliższego zausznika strasznego rzekomo prezesa? Jeśli ten, który przed laty chciał posyłać lekarzy w kamasze, dziś staje w drużynie obok Ewy Kopacz, to znaczy, że i inni straszni PiS-owcy tacy straszni wcale nie są. Że polityka to gra pozorów i cieni – więc jak tu strach i panikę w ludzie wzbudzać i do głosowania przeciw groźnej prawicy nawoływać? Warto także pamiętać, że Dorn to postać wyjątkowo niezależna i wcale nie jest pewne, przeciw komu będzie używał swego ciętego języka – jeśli już w ogóle do Sejmu się dostanie. Więcej korzyści może już przynieść PO przyjęcie Grzegorza Napieralskiego. To przynajmniej pozostaje w zgodzie z wcześniej obraną strategią przesuwania się partii w lewo. Tylko czy polityk przegrany i pokonany może być jednocześnie symbolem zwycięstwa? Czy przeciwnie, partia rządząca (jeszcze) nie zaczyna przypominać coraz bardziej platformy odrzuconych, swoistej arki Noego dla nieporadnych? Wydaje się, że takie wrażenie jest jak najbardziej właściwe i że, najkrócej mówiąc, góra urodziła mysz.
© ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań