Góra urodziła mysz
Paweł Lisicki
To miała być sensacja na miarę XXI w. No, może jego pierwszej połowy lub
przynajmniej dziesięciolecia. Ledwo do mediów dotarły pierwsze wieści,
czerwienią okryły się portale, rozdzwoniły telefony do komentatorów, a
telewizje przystroiły się w paski wszelkich kolorów. Platforma
Obywatelska ogłosiła, że z jej list wystartuje do Sejmu Ludwik Dorn oraz
że zamierza poprzeć w walce o Senat Grzegorza Napieralskiego. Czy to
przełom, czy tylko burza w szklance wody? Na pozór oba transfery
wyglądają bardzo atrakcyjnie. Szczególnie można to powiedzieć o
pozyskaniu Ludwika Dorna, w końcu przez lata najbliższego
współpracownika Jarosława Kaczyńskiego. Trudności pojawiają się, kiedy
próbuje się przeanalizować na zimno zyski i straty, które niesie to
posunięcie. Największą i – prawdę powiedziawszy – jedyną korzyścią PO
jest to, że przyjmując na swe listy Dorna, zagrała na nosie Jarosławowi
Kaczyńskiemu. Wyrzuciłeś Dorna z PiS, chciałeś mu pokazać, jaką masz
władzę, a my ci udowodnimy, że jesteśmy silniejsi – tak zdaje się
brzmieć przekaz skierowany do szefa PiS. Jednak czy skórka warta była w
tym przypadku wyprawki? Z pewnością dla polityków PO zrobienie kuku
Kaczyńskiemu jest przyjemne, wszakże niektóre rozkosze za drogo
kosztują. Dorn bowiem to polityk cokolwiek zużyty i pokiereszowany,
powiedzmy ostrożnie: polityk na emeryturze. Od dawna występuje raczej w
roli recenzenta i analityka niż działacza lub lidera. Nie ma własnego
zaplecza, nic nie wskazuje też na to, żeby mógł do PO przyprowadzić
znaczącą grupę wyborców. Zwolennicy PiS widzieć w nim będą zdrajcę,
elektorat PO pozostanie wobec niego nieufny. Gorzej, że akces Dorna do
PO niezwykle utrudni propagandystom rządowym straszenie PiS-em. Czego
się tu bowiem bać, skoro wśród ludzi rozsądnych i racjonalnych jest
miejsce dla byłej prawej ręki i najbliższego zausznika strasznego
rzekomo prezesa? Jeśli ten, który przed laty chciał posyłać lekarzy w
kamasze, dziś staje w drużynie obok Ewy Kopacz, to znaczy, że i inni
straszni PiS-owcy tacy straszni wcale nie są. Że polityka to gra pozorów
i cieni – więc jak tu strach i panikę w ludzie wzbudzać i do głosowania
przeciw groźnej prawicy nawoływać? Warto także pamiętać, że Dorn to
postać wyjątkowo niezależna i wcale nie jest pewne, przeciw komu będzie
używał swego ciętego języka – jeśli już w ogóle do Sejmu się dostanie.
Więcej korzyści może już przynieść PO przyjęcie Grzegorza
Napieralskiego. To przynajmniej pozostaje w zgodzie z wcześniej obraną
strategią przesuwania się partii w lewo. Tylko czy polityk przegrany i
pokonany może być jednocześnie symbolem zwycięstwa? Czy przeciwnie,
partia rządząca (jeszcze) nie zaczyna przypominać coraz bardziej
platformy odrzuconych, swoistej arki Noego dla nieporadnych? Wydaje się,
że takie wrażenie jest jak najbardziej właściwe i że, najkrócej mówiąc,
góra urodziła mysz.
© ℗