Normalna demokracja
Paweł Lisicki
Nie wiadomo jeszcze, jaki będzie wynik najbliższych wyborów. Nie ma
jednak wątpliwości, że prawdopodobne zwycięstwo PiS będzie zarazem
sukcesem polskiej demokracji. A fe, a fe – już widzę, jak marszczą się
brwi wielu czytelników. Cóż, czasem takie banalne twierdzenia zawierają
jednak prawdę. I to trudną do przyjęcia dla różnych stron polskiej
debaty. Na pewno nie chcą tego uznać rządowi propagandyści. Dla nich
Prawo i Sprawiedliwość to partia wodzowska, na poły totalitarna, a
przynajmniej autorytarna. Jej istnienie to ich zdaniem swoisty wybryk
losu albo raczej smutny owoc polskiej niedojrzałości i ksenofobii. Gdyby
tylko mogli, najchętniej w ogóle by ją rozwiązali. Przyjmują zatem
trwanie ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego jako swoisty dopust boży; nie
mogąc faktycznie zdelegalizować opozycji, robią to przynajmniej
symbolicznie. Opowiadają, gdzie tylko mogą, o tym, jakie to straszne
mogą być nadchodzące rządy. Dla nich każdy wyraz poparcia lub choćby
tolerancji dla PiS musi być objawem nieodpowiedzialności, ograniczonego
rozumu, braku wiedzy, skłonności do zamordyzmu. Chociaż przyciśnięci do
muru muszą przyznać, że ewentualne dojście do władzy prawicy odbywa się
zgodnie z prawem, zaraz zaczynają opowiadać, że demokracja liberalna
upadnie, a dobrzy ludzie będą prześladowani. Żyją w stanie histerii i
paniki. Niektórzy faktycznie wierzą w swoje slogany, inni doskonale
nauczyli się używać wielkich haseł do obrony egoistycznych interesów.
To, co dobre dla nich, ma też być dobre dla społeczeństwa; kto odbiera
im zyski i przywileje, ten staje się przedstawicielem reżimu. Jednak 25
października będzie też zaprzeczeniem drugiej, konkurencyjnej niejako
opowieści o współczesnej Polsce. Zgodnie z nią rządy PO były formą
quasi-dyktatury, w której polscy patrioci mogli tylko cierpieć
męczeństwo i szlachetnie przegrywać. Czerpali poczucie moralnej
wyższości ze znoszenia faktycznych klęsk. Zwykła zmiana władzy nie
wchodziła w rachubę, bo wszystkie jej ośrodki – tak media, jak i służby
specjalne – znajdowały się pod ścisłą kontrolą rządzących. Lud wprawdzie
starał się wybić na niepodległość, ale jego głos nie mógł być usłyszany.
Należało się nastawić na długi, nieskończenie długi marsz do wyzwolenia.
Sytuacja Polski przypominała bardziej działanie PRL lub współczesnej
Białorusi niż zachodniej demokracji. Zgodnie z tą opowieścią PiS musiał
przegrywać, bo każda porażka była potwierdzeniem prawdziwości mrocznej
prawdy o zniewoleniu narodu. Katastrofa smoleńska jeszcze wzmocniła tę
wizję: zmiana władzy nie była rzekomo możliwa, gdyż wtedy wyszłaby na
światło dzienne głęboko skrywana prawda, tzw. pełna prawda, której
rządzący tak bardzo się bali, że dla jej zakrycia gotowi byli posunąć
się do każdego bezeceństwa. Zwycięstwo Andrzeja Dudy i nadchodzące
szybkimi krokami przejęcie władzy przez PiS zadaje kłam tej opowieści.
Potęga PO upadła, bo opinia publiczna dostrzegła jej nieudolność,
skorumpowanie i słabość. Opozycji udało się przekonać ogół wyborców, że
będzie lepiej, sprawniej i bezpieczniej rządzić. A na tym właśnie, na
zmianie władzy zgodnie z regułami, polega demokracja. Normalna
demokracja. © ℗