Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

w rzeczy samej

Motłoch w Pucku

Paweł Lisicki

Wydaje się, że to, co się wydarzyło 10 lutego w Pucku, kiedy to grupa radykalnych kodziarzy wygwizdała i obrzuciła publicznie wyzwiskami prezydenta, stanowi przekroczenie kolejnej granicy. Oczywiście żyjemy, jak wiadomo, w demokracji i Andrzej Duda może się podobać lub nie. Ci, którzy uważają, że sprawuje swoją funkcję niewłaściwie, już w maju będą mogli zagłosować na swojego kandydata.

Podobnie nie jest niczym niezwykłym demonstrowanie niechęci i pokazywanie sprzeciwu – jednak wszystko to musi mieścić się w granicach prawa i dobrego obyczaju. Tymczasem to, co można było zobaczyć w Pucku, przypominało najazd wandali. Był to, nie waham się powiedzieć, przykład chamstwa i zdziczenia. Musiało to tym bardziej uderzać, że prezydentowi przeszkadzano podczas wygłaszania przemówienia z okazji setnej rocznicy zaślubin Polski z morzem – tak jakby dla gwiżdżącego i wyjącego motłochu nie miało to żadnego znaczenia. Polska? Zaślubiny z morzem? O ile jeszcze można zrozumieć tych, którzy przynieśli transparenty nawołujące do przestrzegania konstytucji, o tyle haseł: „Duda jesteś wstydem narodu”, „Marionetka” i „Będziesz siedział” nie da się usprawiedliwić.

Nie wiem jednak, czy czymś jeszcze gorszym od tego pokazu bezczelności nie było późniejsze zachowanie Małgorzaty Kidawy­--Błońskiej, wicemarszałek Sejmu i kontrkandydatki obecnego prezydenta. Zamiast zachować się przyzwoicie – to znaczy potępić chamstwo wrzeszczących demonstrantów – wicemarszałek Sejmu podeszła do nich i, wyraźnie ukontentowana, zdawała się im gratulować. Czego? Gwizdów? Wulgaryzmów? Tak tylko można zrozumieć jej uśmiech, kiedy padają słowa: „Czy było słychać?”. Ani jednego gestu zniesmaczenia, ani jednego znaku, że coś tu jest nie w porządku. Żadnej oznaki zawstydzenia. Żadnego poczucia, że prezydent jest głową państwa, że stanowi jego symbol i w trakcie takich uroczystości, kiedy to oddaje hołd nardowi i jego dążeniu do niepodległości, podobnego zachowania tolerować nie wolno. Nie. Zamiast potępienia zadowolenie i satysfakcja. Przykro to powiedzieć, ale taki brak wyczucia i niezdolność do szybkiej reakcji bardzo źle świadczą o obecnej wicemarszałek. Nie tylko o niej zresztą: tolerancja dla zdziczenia obciąża też tych polityków PO, którzy jej towarzyszyli. Ciekawe, jak mogli tego nie zauważyć: Czy naprawdę chcieliby, żeby tak wyglądał spór polityczny? Na wyzwiska, gwizdy i przekleństwa?

T

o zresztą kolejny przykład, nie wiem, który to już raz, wielkiej hipokryzji. Ludzie, którzy na co dzień mają usta pełne wezwań do dialogu, porozumienia, którzy przez wszystkie przypadki odmieniają jedność i spokój, nagle zaczynają się zachowywać, jakby odebrano im rozum. Nie zauważają własnej agresji. Jedyne, o czym marzą, to to, by ktoś się odwinął, by udało się im kogoś sprowokować. Za niczym tak bardzo nie tęsknią jak za ofiarą. Ile daliby za to, by wreszcie mogli pokazać, jak strasznie są prześladowani? A tu nic i nic. Aż się boję myśleć, do czego jeszcze są zdolni. Żałosne to wszystko i tanie. Taki ten ich protest, jak jego poparcie. I to przekonanie, że im wszystko wolno. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań