Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

w rzeczy samej

Prawdziwa, globalna wojna

Paweł Lisicki

Nie tylko w Polsce toczy się wojna kulturowa. Ba, można wręcz powiedzieć, że Polska jest jedynie lokalnym polem bitwy między siłami rewolucji a siłami oporu i zdrowego rozsądku.

Podjęta niedawno przez głównego kontrkandydata Donalda Trumpa, Joe Bidena, decyzja, by w przypadku jego zwycięstwa wiceprezydentem USA została senator Kamala Harris, pokazuje to z całą jaskrawością. Pani Harris, poza tym, że odznacza się odpowiednim kolorem skóry, który ma przyciągnąć do kandydata demokratów czarnych mieszkańców USA, jest też zaciekłą zwolenniczką aborcji i równie skrajną przeciwniczką ruchów pro-life. Tak właśnie postępowała, gdy pełniła funkcję prokuratora generalnego Kalifornii. Wspierała wówczas Planned Parenthood, organizację, która to, inaczej niż wskazują deklarowane cele, nie zajmuje się ochroną zdrowia ani planowanym rodzicielstwem, ale propagowaniem i wykonywaniem aborcji.

W 2018 r. Planned Parenthood uśmierciło ponad 330 tys. amerykańskich nienarodzonych dzieci oraz udostępniło ponad 630 tys. tzw. pigułek dzień po o działaniu wczesnoporonnym. Obecnie w Stanach Zjednoczonych funkcjonuje ponad 600 klinik, z czego w ponad 350 możliwe jest dokonanie zabójstwa prenatalnego. Obecna kandydat na wiceprezydenta USA dała się poznać jako jeden z najbardziej zagorzałych obrońców tej prawdziwej maszyny śmierci. W 2015 r. dwoje dziennikarzy, obrońców życia, David Daleiden i Sandra Merritt, ujawniło nagrania z rozmów z przedstawicielami Planned Parenthood. Wywołało to prawdziwy szok. Z filmów wynikało m.in., że w klinikach PP pozyskuje się nielegalnie części ciała zabijanych dzieci w celach komercyjnych. Jedna z lekarek powiedziała wówczas: „Nie chcemy płacić zryczałtowanej opłaty (za dziecko) w wysokości 200 dolarów. Opłata za (jego) część jest dla nas korzystniejsza właśnie dlatego, że widzimy dokładnie, ile można z niej wyciągnąć (pieniędzy)”. Z kolei inna lekarka Melissa Farrell z kliniki w Houston chwaliła się tym, że Planned Parenthood potrafi uzyskiwać „nienaruszone zwłoki płodowe”. Kolejna z nagranych osób opowiedziała o pobieraniu części ciała płodów bez zgody pacjentek. Ta przerażająca i nieludzka działalność nie była jednak wstrząsem dla pani Harris ani jej sumienia, jeśli założymy, że jeszcze takie ma. Dlatego walnie przyczyniła się do wszczęcia we wrześniu 2019 r. w stanie Kalifornia procesu przeciwko dwojgu dziennikarzom, Davidowi Daleidenowi i Sandrze Merritt. Prokuratura postawiła im 15 zarzutów „naruszenia prywatności”. Śledztwo przeciw nim nadzorowała właśnie kandydat na wiceprezydenta USA, Kamala Harris. Wcześniej, kiedy ubiegała się o stanowisko senatora, przyjęła od Planned Parenthood milionowe wpłaty na kampanię.

Już jako senator pani Harris wypowiadała opinie charakterystyczne dla lewackich ekstremistów. Według niej nikt, kto należy do wspólnoty religijnej, organizacji lub stowarzyszenia, które uważają aborcję, praktyki homoseksualne lub swobodę wyboru płci za grzech, nie ma prawa być mianowany na jakiekolwiek stanowisko w administracji publicznej lub sądowej. Gdyby jej pomysły dało się zrealizować, oznaczałoby to wykluczenie religijnych Amerykanów z życia publicznego. Co się tyczy radykalizmu poglądów pani Harris, to przypomina on skrzyżowanie pań Jachiry, Spurek i Scheuring-Wielgus.

Zwycięstwo Bidena oznaczałoby, z punktu widzenia obrony przed rewolucją, katastrofę. Byłby to czytelny znak, że Ameryka znowu znalazła się, mówiąc językiem Jana Pawła II, po stronie „cywilizacji śmierci”. Na czele Stanów Zjednoczonych znaleźliby się politycy opętani wręcz wizją stworzenia nowego człowieka i, jak to jest w przypadku pani Harris, dążący do brutalnej rozprawy z religią. Na tym tle para Donald Trump i Mike Pence, obecny wiceprezydent, jawi się, mimo uległości prezydenta Trumpa wobec LGBT, jako ostoja konserwatywnego ładu. Nic dziwnego przeto, że po stronie Trumpa wyraźnie opowiedzieli się przywódcy wszystkich tradycyjnych i konserwatywnych wspólnot religijnych. Nie ma wśród nich – co pokazuje skalę duchowego chaosu Kościoła – biskupów katolickich. Ci są podzieleni. Może dlatego, że – jak widać to w ostatnim klipie wyborczym kandydata demokratów – Joe Biden chce uchodzić za bliskiego przyjaciela papieża Franciszka: na zdjęciach widać ich obu uśmiechniętych podczas spotkania w Watykanie, a sam Biden twierdzi, że utożsamia się z wartościami pontyfikatu Franciszka. Według amerykańskiego polityka są to „wielkoduszności wobec innych” i „otwarcie”. Watykan do tej pory w żaden sposób wobec tych słów się nie zdystansował.

Nie ma wątpliwości, że ewentualne zwycięstwo Bidena oznaczałoby też radykalną zmianę podejścia do Polski. W końcu zwycięstwo rewolucji musi mieć charakter globalny. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań