Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

w rzeczy samej

Wszystkich zamknąć w celi

paweł lisicki

Kiedy tuż przed trzecią po południu w ostatnią sobotę dostałem SMS od Rafała A. Ziemkiewicza, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Na niewielkim ekranie stało jak byk: „Nie Arestowaoi”. Kilka razy popatrzyłem, ale jako żywo dokładnie tak to napisał. Wcześniej rozmawialiśmy na temat jego zatrzymania w Londynie, a to, co napisał, było odpowiedzią na moje pytanie, czy już go puszczono. Przez chwilę myślałem, że to żart. Ale zaraz potem doszedłem do wniosku, że to niemożliwe. Nigdy dotąd takich pomyłek nie popełniał – pisał zatem pewnie pod wpływem wzburzenia lub nie miał warunków, żeby poprawić tekst. Po kilku minutach zaniepokojony zadzwoniłem i zderzyłem się z głuchą ciszą. Faktycznie został zatrzymany, aresztowany i wkrótce wydalony. Cała historia jest znana i nie zamierzam jej jeszcze raz opisywać. Kluczowe w tej sprawie jest jedno: czy to, co spotkało publicystę „Do Rzeczy”, to jednostkowy przypadek, zaskakujący zbieg okoliczności czy też symptom powszechnej choroby. Dokładne zbadanie faktów wskazuje na to drugie.

Publicysta został zatrzymany i wydalony dlatego, że „jego poglądy polityczne nie odpowiadają brytyjskim wartościom”. Czy ktoś te poglądy zbadał? Czy odbył się jakkolwiek rozumiany proces? Czy Ziemkiewicz miał szansę wyjaśnić i przedstawić swój punkt widzenia? Nie. Mimo że z tego, co wiem, po angielsku do tej pory nie ukazała się żadna jego książka ani też żaden większy tekst, jego poglądy polityczne okazują się na tyle wywrotowe i niebezpieczne, że Wielka Brytania zamyka przed nim granice. Można zatem jedynie domniemywać, o jaką współczesną myślozbrodnię chodzi. Szczerze mówiąc, Brytyjczykami przejmuję się najmniej. Niech sami piją piwo, którego sobie nawarzyli. Chcą mieć u siebie bolszewię, niech mają.

Bardziej przejmują mnie reakcje polskie. Najpierw te oficjalne, rządowe i – szerzej – polityczne. Należy pochwalić szybką pomoc konsularną oraz publiczne głosy polityków, którzy domagali się od razu od Brytyjczyków zmiany decyzji i otwarcie brali w obronę publicystę „Do Rzeczy”. Mam nadzieję, że Warszawa będzie chciała nadal wyjaśnić całe zamieszanie. Wskazywała na to wypowiedź jednego z wiceministrów, który zapowiedział rozmowę z brytyjskim ambasadorem w Warszawie. W jej trakcie polska strona miałaby ustalić, które to poglądy Ziemkiewicza są tak niesłuszne, że nie wolno go wpuścić, nawet prywatnie, do Londynu. Oby tak się stało. Wbrew różnym mniej i bardziej niemądrym opiniom doprowadzenie sprawy do końca leży w interesie wszystkich. Warszawa nie może akceptować sytuacji, w której polski obywatel, znany i powszechnie ceniony w Polsce publicysta, jest traktowany w zaprzyjaźnionym rzekomo kraju jak groźny ekstremista.

A co, jeśli brytyjscy przyjaciele pozostaną głusi na racje naszych dyplomatów? Polski rząd wówczas, uważam, powinien w stosunku do Brytyjczyków kierować się zasadą proporcjonalności. Mógłby sporządzić listę najbardziej uznanych brytyjskich dziennikarzy, którzy głoszą poglądy sprzeczne z polskim porządkiem konstytucyjnym, np. popierając ruch LGBT lub oskarżając Polskę o udział w Holokauście, i konsekwentnie nie wpuszczać ich do Polski.

Cała historia coś jednak nam unaoczniła. Wśród wielu licznych reakcji pojawił się bowiem tekst curiosum, który jasno pokazał, na czym zależy polskiej lewicy i polskim liberałom. Jedyny to znany mi przypadek, kiedy gazeta zamiast polemizować, wzywa do uwięzienia niewygodnego oponenta. Źródłem tych światłych idei jest nieoceniona „Gazeta Wyborcza”, a autorem pałkarskiego ataku niejaki Stanisław Skarżyński.

Jak wynika z artykułu, który napisał, aż pali się on do pracy strażnika więzienia o podwyższonym rygorze dla niebezpiecznych prawicowców. Chwilowo w Polsce musi pozostać bezrobotny, co bardzo go drażni. Skarżyński nie polemizuje i nie tłumaczy, on oburza się, że w Polsce „osobnicy w rodzaju Ziemkiewicza” mają prawo do udziału w debacie publicznej. „W cywilizowanym kraju głoszący takie poglądy nie występowałby w telewizji, tylko oglądałby ją w jednoosobowej celi”. Pan redaktor wsadziłby do celi, jak wynika z artykułu, całkiem wielu Polaków, praktycznie wszystkich tych, których podejrzewa o poglądy bliskie Ziemkiewiczowi. To jest ta wizja szczęścia publicystów z Czerskiej: więzienia przepełnione konserwatystami. Na razie biedacy muszą się zaspokoić inwektywami i pocieszyć, że Brytyjczycy odwalają za nich nieco brudnej roboty. Nieco, bo jednak kilkugodzinny areszt to nie jednoosobowa cela i jeden Ziemkiewicz wiosny nie czyni. Ach, gdyby tak aktywiści pokroju Skarżyńskiego doszli w Polsce do władzy, wszystko by się wyprostowało. Zamiast pisać, mogliby zamykać w więzieniach.

Na szczęście na razie mogą jedynie bezsilnie pluć i wierzyć, że kiedyś brytyjski zamordyzm zwycięży nad Wisłą. Ich niedoczekanie. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań