Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Z ciężkim sercem

PAWEŁ LISICKI

Zaskakujące informacje są solą dziennikarstwa. Bywają jednak wiadomości, które – gdy się o nich usłyszy – przynoszą smutek, przygnębienie, niedowierzanie. Nie pasują do moralnego obrazu świata, do naszego doświadczenia, wizji rzeczywistości. Krótko: nie chciałoby się o nich słyszeć ani ich znać. Dzieje się tak najczęściej w sytuacji, gdy dochodzi do nas negatywna opinia na temat osoby, którą cenimy, szanujemy, która do tej pory jawiła się jako wzór cnót i nieskazitelny przykład szlachetności. Trudno temu stawić czoło. Tak było też wtedy, kiedy pierwszy raz usłyszałem o możliwej współpracy prof. Witolda Kieżuna z komunistyczną bezpieką. Po prostu nie byłem w stanie w to uwierzyć. Kieżun to dla mnie symbol. Człowiek, który dał świadectwo odwagi, waleczności i ofiarności podczas wojny i tuż po niej. Człowiek, który jak nikt inny potrafił wyrazić nadzieję tysięcy młodych powstańców, ów niezwykły zryw milionowego miasta walczącego o wolność z brutalnym i nikczemnym najeźdźcą. Uśmiechnięte zdjęcie młodego Kieżuna, które zresztą trafiło niedawno na znaczki Poczty Polskiej, reprezentowało – można powiedzieć – losy i nadzieje całego pokolenia. A jednak po rozmowie z historykami, Sławomirem Cenckiewiczem i Piotrem Woyciechowskim, nie było wątpliwości, że odkryte przez nich i zbadane dokumenty przekazują inny obraz rzeczywistości niż ten, do którego przywykłem. Jeśli poczynione przez nich ustalenia są prawdziwe, to nie sposób uniknąć wniosku, że prof. Kieżun uwikłał się w ten rodzaj działalności, który musi zostać potępiony. W ciągu kilku ostatnich lat profesor stał się niemal żywym pomnikiem patriotyzmu. Nie sprawując formalnie funkcji publicznych, został w najprawdziwszym tego sformułowania znaczeniu osobą publiczną. Dla wielu młodych ludzi jest najważniejszym głosem mówiącym o ojczyźnie, o obowiązkach wobec niej. Występował jako autorytet i pokazywał, czym jest niepodległość, na czym polega wierność tradycji, dlaczego tak ważna jest troska o naród i jego wolność. Nie sposób tego pogodzić z działalnością w tajnej Służbie Bezpieczeństwa, której racją istnienia było utrzymywanie Polaków w niewoli. Donosicielstwo, zdrada, szantaż – dzięki nim SB mogła być skuteczna. Dlatego tak ważne jest wyjaśnienie charakteru kontaktów profesora ze służbami. Wielka szkoda, że nie zrobił tego wcześniej sam Witold Kieżun. Tego wymagała sprawiedliwość. Czy mógł nie docenić znaczenia swoich związków z tajną policją reżimu? Czy opisane przez historyków dokumenty da się interpretować inaczej, niż robią to Cenckiewicz i Woyciechowski? Czytelnicy sami ocenią wagę zarzutów i to, co profesor ma na swoją obronę. Sam nie chcę o tym przesądzać. W każdym razie nie mam wątpliwości, że uwikłanie z czasów PRL nie przekreśla jego wojennych dokonań. Nikt nie może mu odebrać ówczesnych zasług. Cała sprawa powinna wszystkich nauczyć jednego: przeszłości nie da się zakopać, wyprzeć, przemilczeć. Czy się tego chce, czy nie, ona wraca. •

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań