Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Drodzy Czytelnicy,

W tym tygodniu spośród wielu głosów, jakie wzbudził artykuł Waldemara Łysiaka („Do Rzeczy” 38/2014), wybraliśmy do publikacji fragment listu posła Zbigniewa Girzyńskiego. Prezentujemy także wymianę opinii o książce „Twierdza” Igora Jankego o Solidarności Walczącej. Inne tematy oczywiście w Internecie, a że pretekstów do sporów nie brakuje, także nasz fan page na Facebooku rozgrzewa się czasem do białości.

Muzyczka Majdanu

[…] w całej Europie jeden tylko znaczący polityk przewidywał scenariusz, jaki dziś obserwujemy na Ukrainie. W sierpniu 2008 r., w trakcie rosyjskiej agresji na Gruzję, podczas misji ratującej niepodległość tego kraju, stojący na czele delegacji przywódców Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy nasz prezydent prof. Lech Kaczyński wypowiedział słowa, które weszły dziś do kanonu najważniejszych analiz politycznych, a wówczas były lekceważone: „Wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę! Byliśmy głęboko przekonani, że przynależność do NATO i Unii zakończy okres rosyjskich apetytów. Okazało się, że nie, że to błąd”. Niech te słowa, wówczas deprecjonowane, będą przestrogą dla tych wszystkich, którzy odradzają nam angażowanie się w sprawy ukraińskie, bo Rosja nie będzie importowała naszych jabłek, przykręci kurek z gazem czy wprowadzi embargo na mięso. Mam tu na myśli zwłaszcza polityków PSL. Jest to myślenie krótkowzroczne i wpisujące się w rosyjską taktykę budowania swojej pozycji przez szantaż. Każdy, kto tak prowadzi swoje sprawy, zachęca agresora do coraz większego nacisku i w dalszej perspektywie utraci wszystko. Niech tego historycznym przykładem będzie uległość władz czechosłowackich wobec żądań Hitlera w latach 1938–1939, która zakończyła się unicestwieniem tego państwa. Jeszcze bardziej absurdalne wydają się, nieliczne na szczęście, głosy tzw. nowej endecji, która najchętniej skorzystałaby z zaproszenia Żyrinowskiego i wzięła udział w rozbiorze Ukrainy pod hasłami powrotu Lwowa do Polski. O ile głos polityków PSL jest tradycyjnym dla tego środowiska myśleniem kategoriami trzymania się „własnej miedzy” (sprytnie przełamał to Józef Piłsudski w 1920 r., mianując Witosa premierem, aby przezwyciężyć dość obojętny stosunek tego środowiska do pochodu bolszewików na Polskę), o tyle nawoływania do marszu na Lwów są niczym innym, jak wprost działaniami rosyjskiej agentury wpływu. […] Granice, jakkolwiek niesprawiedliwie, ustanowione w 1945 r. są w naszej części kontynentu elementem, który obecnie nie powinien podlegać rewizji. […] Warto może w tym miejscu przypomnieć wydarzenia sprzed 76 lat. Krótkowzroczna polityka ówczesnych władz Rzeczypospolitej, które w imię słusznej skądinąd chęci odzyskania Zaolzia zgodziły się na przyłączenie Sudetów do Niemiec, czym de facto przyczyniły się do upadku Czechosłowacji, dała Polsce poczucie mocarstwowości i wypełnienia się sprawiedliwości dziejowej (odegrania się na zdradliwych Czechach za zabór Zaolzia w 1920 r.), ale była to satysfakcja bardzo krótkotrwała i zakończyła się niespełna rok później, w 1939 r., utratą własnej niepodległości. Jakże inaczej mogła wyglądać sytuacja Polski, gdyby w 1938 r. potrafiła ona zbudować wokół siebie – przełamując różne, często zresztą uzasadnione, animozje – porozumienie państw Europy Środkowej z Czechosłowacją, Rumunią, Węgrami i państwami bałtyckimi? […] Skoro więc nie powinniśmy – tak jak chce PSL – siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, pilnując swojej miedzy, i nie powinniśmy – jak chcieliby nowi endecy – zabierać się do rozbioru Ukrainy do spółki z Putinem, najlepiej przy okazji mszcząc się za tragedię na Wołyniu z czasów II wojny światowej, to co powinniśmy robić? Po pierwsze, powinniśmy na wszelkie możliwe sposoby wspierać dziś Ukraińców. Oni dziś mają swoje nowe, tym razem antyrosyjskie „powstanie Chmielnickiego”, a my dziś, po 360 latach, mamy szansę przekreślić tę „nienawiść”, która wówczas „wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”. Mamy szansę, tak jak uczyniła to 360 lat temu Moskwa w ugodzie perejasławskiej, stać się oparciem dla naszego przecież bratniego narodu. Rozumiał to doskonale Józef Piłsudski, szukając porozumienia z Ukraińcami i snując wizję tzw. międzymorza, czyli federacji suwerennych państw Europy Środkowo- -Wschodniej, które wspólnie będą tworzyły blok hamujący moskiewski imperializm. Polska, Ukraina, Litwa, Łotwa, Estonia, Rumunia, Mołdowa, a być może także Finlandia czy Chorwacja, a w jakiejś perspektywie też Białoruś (dyktatura Łukaszenki i jej polityczny kierunek nie będą wieczne), mają tak wiele wspólnych interesów i tak duży wspólny potencjał, że nie muszą oglądać się na to, co zrobi Berlin czy Paryż (dziś już wiemy, że nie zrobią zbyt wiele). Mogą samodzielnie tworzyć realną siłę polityczną. Tak z czasem ukształtowana federacja będzie z całą pewnością liczącym się podmiotem na arenie międzynarodowej, a o współpracę z nią, także wojskową, będą zabiegały i Stany Zjednoczone, i Turcja, i – być może – Chiny. Co to oznacza dla

Rosji? Dla Rosji oznacza to kres polityki imperialnej oraz powrót do geograficznych rozmiarów i politycznego znaczenia Wielkiego Księstwa Moskiewskiego z XV w. Dla nas natomiast i dla innych państw naszego regionu święty spokój, zapewnienie sobie stabilnych podstaw rozwoju w każdej dziedzinie życia, a w obliczu nadciągających kłopotów, jakie będą już niedługo wstrząsać Europą Zachodnią, przeniesienie jądra cywilizacji zachodniej – łacińskiej właśnie – do nas. [...]

dr Zbigniew Girzyński

Agenci Piotra Woyciechowskiego

W numerze 36. „Do Rzeczy” zamieszczono artykuł Piotra Woyciechowskiego „Kto kogo rozpracował”. Polemizując z Igorem Jankem, autorem książki „Twierdza”, publicysta – po stwierdzeniu, że książka „bardziej przypomina lukrowaną opowiastkę niż rzetelną historię tej wyjątkowej organizacji podziemnej” – wytyka dalej Jankemu, że ten nie sięgnął do dokumentów, żeby opowieść uwiarygodnić, a następnie systematycznie kwestionuje opisane w niej dokonania „tej wyjątkowej organizacji podziemnej”. Nie zaprzecza wprost faktom i zdarzeniom podanym autorowi „Twierdzy” przez takich działaczy jak wymienieni przez Woyciechowskiego Kornel Morawiecki, Jadwiga Chmielowska czy Zbigniew Jagiełło. Stosuje chytrą negację poprzez dodanie słowa „miała”, a więc SW: „miała otrzymywać”, „miała wyprodukować”, „miała podłożyć ładunek wybuchowy”… Miała, zatem czytelnik ma wywnioskować, że tego wszystkiego nie zrobiła, a autorowi książki wybitni i zasłużeni ludzie podziemia oraz demokratycznej opozycji opowiadali tylko bajeczki. Tyle że sam, oczekując uprzednio od autora „Twierdzy” naukowego rygoryzmu w badaniu dokumentów i dociekaniu prawdy, najwyraźniej nie zajrzał choćby do liczącego 700 stron, wydanego przez IPN zbioru „Solidarność Walcząca w dokumentach” (zawierającego archiwalia SB) ani do książki „Solidarność Walcząca Oddział Trójmiasto 1982–1990”. W tej ostatniej książce przedstawiono zarówno obszerną dokumentację (w tym akta SB) dotyczącą ataku bombowego na KW PZPR, jak i liczne fotografie oraz schematy techniczne dotyczące produkcji przez SW broni palnej w Stoczni Komuny Paryskiej. Notabene pojedyncze egzemplarze tej broni były prezentowane na wystawie towarzyszącej obchodom 30. rocznicy powstania SW i można je nadal obejrzeć w Gdyni. Pisząc „Twierdzę”, Igor Janke przyjął koncepcję kolażu miniwywiadów i minireportaży w celu uchwycenia (dopóki jest to możliwe, gdyż już minęło ponad 30 lat od opisywanych zdarzeń) i zarysowania konturów SW, atmosfery tamtych czasów i żywych portretów uczestników. Autor musiał zaufać swoim rozmówcom, gdyż wiele podanych przez nich informacji i faktów nie zostało nigdzie udokumentowanych (choćby sprawy planowanych – a niewykonanych – aktów odwetowych). Przy takiej koncepcji książki autor nie miał żadnego obowiązku – a często też żadnych możliwości – weryfikowania informacji podawanych przez działaczy SW. Niemniej akurat ważne zdarzenia kwestionowane przez Woyciechowskiego są rzetelnie udokumentowane w dostępnych publikacjach. Woyciechowski ich nie zna. Jednak czyja to wina? Zresztą „Twierdza”, tak jak każda książka, winna się bronić sama, a jej ocena zależy od czytelników, a nie polemistów. Dużo poważniejszą sprawą, i to już niedotyczącą książki Igora Jankego, ale oceny historycznej SW i dobrego imienia ludzi w niej działających, jest sposób podważenia przez Woyciechowskiego może trochę przerysowanej opinii Jankego, że Solidarność Walcząca lepiej inwigilowała SB niż vice versa. Jak stwierdza Woyciechowski, „takie słowa nie wytrzymują krytyki”. Należy tu wziąć pod rozwagę to, że Piotr Woyciechowski nie jest – na jego szczęście – recenzentem literackim, ale fachowcem w branży i jego wypowiedzi oraz opinie, jako byłego pracownika Urzędu Ochrony Państwa i znawcy archiwów tajnych służb PRL, muszą być traktowane ze szczególną uwagą. Otóż po wstępnych harcach recenzenckich zajmujących pół kolumny Woyciechowski na sześciu następnych szpaltach stara się wbić gwóźdź do trumny legendy Solidarności Walczącej jako organizacji skutecznie broniącej się przed inwigilacją i rozpracowaniem przez SB i inne zainteresowane służby (w tym przez wschodnioniemieckie Stasi i czeskie STB). Prezentuje on oto w najdrobniejszych detalach działających we Wrocławiu trzech agentów bezpieki i wywiadu wojskowego. Tylko właściwie nie wiadomo, co to ma wspólnego z SW. Oświadczam stanowczo i zgodnie ze znanym mi stanem faktycznym, w tym ze stanem opisanym w dokumentach IPN, że żaden z opisanych w tym artykule agentów nie był zaprzysiężonym członkiem, współpracownikiem ani działaczem SW, nie mówiąc już o członkach jej kierownictwa skupionych w Radzie SW oraz Komitecie Wykonawczym. O dwóch wiadomo tyle,

że byli powiązani z Regionalnym Komitetem Strajkowym Dolny Śląsk. Czego więc dowodzi artykuł Woyciechowskiego? Tego, że we Wrocławiu działali agenci? Działali, owszem. Było ich znacznie więcej niż tych trzech wymienionych. I byli tacy, którzy odmiennie od tej trójki działali na szkodę SW. Jednak co z tego? Woyciechowski stwierdza – pewnie zgodnie z prawdą – że przewertował akta bezpieki. Dlaczego więc nie udało się znaleźć chociaż jednego agenta, który rzeczywiście „rozpracował” Solidarność Walczącą, i dlaczego przedstawia na dowód zinwigilowania SW takich, którzy zajmowali się innymi organizacjami? Muszę więc postawić Piotrowi Woyciechowskiemu, którego cenię za jego dokonania w pracy państwowej, pytanie: Dlaczego tak usilnie, a zarazem nieudolnie i bez klasy próbuje podważyć legendę tej (jak sam stwierdza) wyjątkowej organizacji podziemnej. Dlaczego dołącza do licznego grona osób, które od początku deprecjonowały i marginalizowały SW, doprowadzając do sytuacji – tak jak w przypadku kandydowania na premiera prof. Andrzeja Wiszniewskiego, wybitnego działacza niepodległościowego i naukowca najwyższej próby – że przynależność do SW, która tyle miała zasług dla obalenia komunizmu, lub współpraca z nią stała się w niepodległej Polsce czynnikiem dyskwalifikującym i wykluczającym? Na szczęście siła prawdy i suche fakty zawarte w dokumentach wystawiają z biegiem czasu piękne świadectwo niezłomności ludzi SW i świetnej – jak na ówczesne warunki – pracy całej organizacji.

Andrzej Kołodziej

PS Następny numer, 37., „Do Rzeczy” zawiera list Antoniego Gorazda podważającywiarygodność publicysty przy opisie sylwetki Krzysztofa Szajowskiego, rzekomego agenta. Dodam do tego nieznany fakt. Kiedy p. Szajowski się dowiedział, że SB stara się (bez powodzenia) wynająć w pewnym bloku mieszkanie na obserwację, przekazał tę informację znanej sobie działaczce podziemia. Dzięki temu ostrzeżenie trafiło do mieszkających właśnie w tym domu konspiratorów. I jeszcze jedno – kiedy zaproponowano p. Szajowskiemu działalność w ramach SW, odmówił. Stwierdził, że się do tego nie nadaje. Czy rzeczywisty agent z takiej okazji by nie skorzystał?

Odpowiedź

Ze zdziwieniem i z zaskoczeniem przeczytałem list do redakcji podpisany przez Andrzeja Kołodzieja, byłego działacza SW, odnoszący się do mojej publikacji pt. „Kto kogo rozpracował”, zamieszczonej na łamach tygodnika „Do Rzeczy”. W liście jest więcej inwektyw i chybionych ataków na mnie niż rzeczowej i merytorycznej polemiki. Już tylko wspomnę o nieprawdziwej informacji podanej przez autora listu, jakobym był byłym funkcjonariuszem UOP. Nigdy nie pracowałem i nie służyłem w UOP ani w innej służbie specjalnej. Pan Andrzej Kołodziej winien staranniej weryfikować informacje o publicystach, którym decyduje się sam stawiać zarzut niestaranności. Ze względu na niewielką ilość miejsca na kolumnie przynależną do odpowiedzi na nadesłany list muszę ograniczyć swoje stanowisko. Podtrzymuję to, co napisałem w swojej publikacji, iż autor książki „Twierdza” nie pogłębił oraz nie udokumentował, niektórych ujawnionych rewelacji. Choćby sensacyjne doniesienia o kontaktach SW z terrorystami z lewackiej RAF. Nie wyjaśnił czytelnikom, kto z zagranicy, z jakiej instytucji, dlaczego i jaką drogą wysłał działaczom SW mikrofilmy ukryte w tubkach zawierające plany służące do produkcji broni palnej. Nieładnie jest także wypierać się publicznie swoich byłych współpracowników. Bezsporne jest, że inż. Bogusław Lemański (współpracownik wywiadu ps. Remigiusz) wraz ze swoją żoną wspierał działalność podziemnego Radia. Z kolei dr Krzysztof Szajowski (współpracownik ps. Przybysław), pomimo że nie przystąpił formalnie do organizacji (co wiem bezpośrednio z jego relacji), to jednak z powodu miejsca pracy wspierał działalność SW. I w świetle jednoznacznego oświadczenia prof. Szajowskiego nie można mówić o nim jako „o rzekomym agencie”, ponieważ profesor potwierdził swoją współpracę z wywiadem komunistycznym w rozmowie ze mną. Andrzej Kołodziej utyskuje, jakoby „nie udało się znaleźć chociaż jednego agenta, który rzeczywiście »rozpracował« Solidarność Walczącą”. Mija się z prawdą. Wskazałem – TW „CEDR”. A już kompletnie niezrozumiałe dla mnie jest to, że p. Kołodziej dołącza moją osobę „do licznego grona osób, które od początku deprecjonowały i marginalizowały SW”. Żaden akapit mojej publikacji nie zawiera słów krytyki tej organizacji, nadto już na wstępie podkreślam niezłomność i wyjątkowość SW na tle innych podziemnych struktur. Warto jednak nauczyć się czytać ze zrozumieniem.

Piotr Woyciechowski

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań